Ks. Jan Wodniak, który przez 35 lat pełnił funkcję proboszcza parafii w Międzybrodziu Bialskim (woj. śląskie), w latach 1984-1989 wykorzystywał seksualnie nieletniego ministranta Janusza Szymika. Ofiara duchownego informowała o tym ówczesnego biskupa Tadeusza Rakoczego, ale ten nie podjął żadnych działań w tej sprawie. To jednak nie wszystko! Z ustaleń dziennikarzy Onetu wynika, że ofiar mogło być znacznie więcej.

W 2014 r. ks. Jan Wodniak został usunięty z parafii przez biskupa Romana Pindla. Później został skazany prawomocnym wyrokiem Kongregacji Nauki Wiary i odbywa karę w miejscu odosobnienia. Jednak o tym, że dopuścił się przestępstwa wobec dziecka, już w 2012 r. informował ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Wysłał w tej sprawie list do metropolity krakowskiego kard. Stanisława Dziwisza. Ten jednak nie zareagował. Co więcej, wielokrotnie twierdził, że „nie przypomina sobie, by otrzymał jakiekolwiek dokumenty w sprawie ks. Jana Wodniaka”. 

W sierpniu Stanisław Dziwisz w oświadczeniu przesłanym Onetowi twierdził, że „ogólnie o zarzutach przeciw ks. Wodniakowi dowiedział się już po wyroku zatwierdzonym przez Stolicę Apostolską” (wyrok zapadł w grudniu 2017 r.), a jeszcze we wrześniu przekonywał, że 21 kwietnia 2012 r. przebywał z pielgrzymką w Ziemi Świętej. Na to oświadczenie stanowczo zareagował ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, podkreślając, że list w sprawie ks. Jana Wodniaka był datowany na 24 kwietnia 2012 r. i wręczył go kardynałowi „osobiście w kurii krakowskiej, bądź w tym samym dniu, bądź w którymś dniu w jego okolicy”. 

Teraz zaginiony dokument się odnalazł! Jak poinformował na stronie internetowej instytutu Ordo Iuris adwokat dr Michał Skwarzyński, list z 24 kwietnia 2012 r. rzeczywiście został zarejestrowany w archiwum kurii krakowskiej. Co ciekawe, o jego istnieniu miał sobie nawet w końcu przypomnieć sam adresat.

„Z rozmowy z abp. Stanisławem Kardynałem Dziwiszem wiem, że po odnalezieniu listu przypomniał on sobie tę sytuację, ale list ks. Isakowicza-Zaleskiego zawierał szereg punktów dotyczących księży krakowskich i to interesowało Kardynała, jako kwestie podlegające władzy tego biskupa. Sprawa księdza sąsiedniej diecezji została przekazana właściwemu Biskupowi, co jest oczywiste, że tego typu sprawy przekazuje się organowi właściwemu” – przekonuje dr Skwarzyński.

Co to oznacza w praktyce? – Najważniejsze jest to, co hierarcha zrobił po tym, gdy otrzymał rzeczony list o zaniechaniach w Kościele. Czy podjął jakieś działanie? Jeśli tak, powinien nam wyjaśnić, co dokładnie zrobił. Muszą być przecież na to jakieś dowody, więc warto, by ujrzały one światło dzienne – mówi w rozmowie z Onetem ks. Isakowicz-Zaleski. – Wiem, że w sprawie ks. Stefana D., o którym również go informowałem w 2012 r., nic do Stolicy Apostolskiej nie zostało wysłane. Sprawa ruszyła dopiero, gdy sam zawiadomiłem Kongregację Nauki Wiary – dodaje.

Isakowicza-Zaleski przypomina, że do tej pory kardynał wszystkiemu zaprzeczał i dopiero gdy okazało się, że to „ślepa uliczka”, zmienił zdanie i odnalazł list z 2012 r. To na pewno dobra wiadomość dla poszkodowanych i dobra całej sprawy, ale czy nie można było tak postąpić wcześniej? – Zastanówmy się więc, co w takiej sytuacji zrobiły nasz papież? Czy szukałby kruczków prawnych, czy stanąłbym w prawdzie i chciał wszystko wyjaśnić, biorąc na siebie odpowiedzialność? – podsumowuje prezes Fundacji Brata Alberta.

https://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/krakow/sprawa-kardynala-dziw…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.