Szymon Piegza Redaktor i Dziennikarz Onet Wiadomości

Chcesz opowiedzieć swoją historię? Napisz: szymon.piegza@grupaonet.pl

1.

Opowiedz, jak to się zaczęło.

– Moje wizyty u księdza Wodniaka z biegiem czasu przerodziły się w seks-spotkania. Gdybym miał dziś w przybliżeniu określić, ile ich mogło być, to myślę, że działo się to średnio dwa razy w tygodniu. Wydaje mi się, że mogło dojść do ok. 500 stosunków seksualnych. Zawsze zabiegał o nie mój oprawca – słyszę od Janusza Szymika, jednej z ofiar duchownego.

– Kiedyś zadałem mu jedno proste pytanie: Janku, czy ty w ogóle wierzysz w Boga? Zapadła głucha cisza… – dodaje.

2.

Międzybrodzie Bialskie to wieś w powiecie żywieckim, położona nad samym jeziorem. Mieszkańcom i turystom znana jest jako doskonały punkt wypadowy w otaczające Beskidy. Z kolei fani sportów lotniczych odwiedzają to miejsce, by poczuć zastrzyk adrenaliny, szybując z góry Żar.

To właśnie tutaj, zaraz po studiach, przyjechał młody ksiądz Jan Wodniak. Był rok 1974.

Przełożonym nowego wikarego był ks. Jan Banaś – zasłużony dla swojej miejscowości i całej gminy duchowny. To on przydzielił młodemu wikaremu pracę z młodzieżą, organizację grup duszpasterskich oraz służby liturgicznej.

W tamtych latach Kościół zdecydowanie był najważniejszym miejscem we wsi, poza nim młodzież nie miała zbyt wielu atrakcji, chętnie więc korzystali z propozycji księdza wikarego i jeździli z nim na wycieczki i obozy.

3.

Dla jednego 14-letniego chłopca wyjazdy z nowym księdzem skończyły się jednak dość szybko, bo już po pierwszej wycieczce. Długo nie chciał powiedzieć, dlaczego, ale w końcu opowiedział rodzicom, jak w nocy Wodniak zbliżył się do niego i dotykał go w nieprzyzwoity sposób. Ojciec chłopca, od razu poszedł na plebanię i zabronił księdzu zbliżania się do jego syna.

Rozmawiałem z mężczyzną, który przeszło 40 lat temu podczas biwaku był molestowany przez księdza Jana Wodniaka. Nie chciał jednak do tego wracać – było, minęło, nie ma o czym gadać.

– Mnie znajomość z tym człowiekiem na szczęście nie bolała – ucina krótko.

4.

W 1978 r. ks. Wodniak wyjechał z Międzybrodzia, a rok później został osobistym sekretarzem nowego metropolity krakowskiego – Franciszka Macharskiego. To wydarzenie mogło być powodem do dumy również dla lokalnej społeczności, w końcu ich wcześniejszy wikary stał się nagle drugą osobą w Kurii Krakowskiej i na co dzień pracował przy boku kardynała Macharskiego.

Jakim zaskoczeniem musiał dla nich być jego powrót – w 1983 roku Wodniak znów pojawił się u podnóża góry Żar. Tym razem jednak na dłużej, niż się spodziewano.

– Gdy w marcu 1984 r. zmarł ks. Banaś, nowym proboszczem został Wodniak. Ludzie przyjęli go z powrotem, tym bardziej że imponowało im, że Wodniak był tak blisko z kard. Macharskim. On zresztą często lubił się chwalić swoimi znajomościami z najważniejszymi osobami w Krakowie i w Watykanie – dodaje starszy mężczyzna.


Foto: Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Janusz Szymik z czasów, gdy był w służbie liturgicznej

5.

– Po raz pierwszy spotkałem się z nim na początku 1983 r. Miałem wtedy 11 lat. Pamiętam doskonale, że kiedy 22 czerwca 1983 r. trwała pielgrzymka Jana Pawła II w Polsce, nowy proboszcz zabrał mnie ładą do Krakowa. Pozostali mieszkańcy jechali autobusem, a mnie ks. Wodniak zabrał ze sobą. Już wtedy chciał mnie mieć przy sobie – mówi mi Janusz Szymik, wieloletnia ofiara wykorzystywania seksualnego przez księdza Jana Wodniaka.

– Do pierwszych kontaktów seksualnych doszło już w 1984 r. Raz, w trakcie Wielkiego Postu ks. Jan zaprosił mnie na plebanię. Pamiętam, że byłem tym bardzo podekscytowany, bo oto były sekretarz kard. Macharskiego zwrócił na mnie uwagę i chce się ze mną spotkać – wspomina.

– Ksiądz po kolacji usadził mnie w obrotowym fotelu i obrócił nim parę razy, aż zakręciło mi się w głowie. Po chwili podniósł mnie i zaczął całować z języczkiem. W pewnym momencie rozpiął spodnie i wcisnął moją rękę do swoich majtek. Był już wtedy wyraźnie podniecony. Posadził mnie na wersalce, a sam zaczął się rozbierać. Następnie ściągnął też moje ubranie i zaczął bawić się moim członkiem – wyznaje dziś prawie 50-letni mężczyzna.

Tego dnia nawiązała się między nimi wyjątkowa relacja, która na wyraźną prośbę duchownego miała pozostać w tajemnicy. Bowiem Janusz po raz pierwszy w życiu usłyszał od księdza proboszcza, że ten się w nim zakochał.

6.

– Potem moje wizyty tak naprawdę przerodziły się w seks-spotkania. Gdybym miał dziś w przybliżeniu określić, ile ich mogło być, to myślę, że działo się to średnio dwa razy w tygodniu (poza tygodniami, kiedy ksiądz wyjeżdżał), od kwietnia 1984 r. do czerwca 1989 r., kiedy skończyłem 17 lat. Wydaje mi się, że mogło dojść do ok. 500 stosunków seksualnych. Zawsze organizował je ksiądz – wylicza Szymik.

– Byłem dzieckiem, które zostało przez niego osaczone, żyło w matni, bo nie miało się do kogo zwrócić o pomoc i Wodniak doskonale o tym wiedział. U mnie w domu wszystkie kwestie związane z Kościołem uznawane były za święte – tłumaczy mi dzisiaj.

– Kiedyś zadałem mu jedno proste pytanie: Janku, czy ty w ogóle wierzysz w Boga? Zapadła głucha cisza… – wspomina.

7.

Ta matnia, o której mówi Janusz, trwała do połowy 1989 r., gdy podczas jednej z pielgrzymek zwierzył się ze swoich problemów przyjacielowi.

– W nocy, gdy robiłem obchód, spotkałem Janusza, który siedział i płakał. Gdy zapytałem go, co się stało, powiedział, że chce już z „tym” skończyć, a najlepiej skończyć swoje życie… – wspomina dziś mieszkaniec Międzybrodzia, który zapamiętał to zdarzenie bardzo dobrze, ponieważ to, co usłyszał tamtej nocy, zostanie z nim już na zawsze.

– Gdy zaczął opowiadać, najpierw nie mogłem w to uwierzyć… Od niego dowiedziałem się, że gdy proboszcz zapraszał wieczorami chłopaków na partię szachów, to chodziło mu o coś zupełnie innego… – dodaje.

Panowie ze swoim wspólnym problemem udali się do zaufanego księdza – Bernarda Kulińskiego. Podpowiedział, by podczas kolejnego spotkania z proboszczem Wodniakiem postawić się mu i powiedzieć, że to definitywny koniec znajomości. Zaproponował również, by skrzywdzony zażądał od swojego oprawcy pieniędzy, ponieważ instytucja Kościoła będzie robiła wszystko, żeby nie zapłacić ani złotówki.

– Do dziś pamiętam tę rozmowę z Wodniakiem. Przyszedłem do niego na plebanię i on jak zawsze się tym ucieszył. Od razu go jednak odepchnąłem i powiedziałem, że z nim zrywam, a za wszystkie moje krzywdy żądam tysiąca dolarów odszkodowania oraz kluczy na plebanię, by móc sprawdzać, czy nie robi tego z innymi dziećmi. I jest to polecenie samego kardynała Macharskiego, ponieważ zgłosiłem to do kurii w Krakowie. On jak to usłyszał, to zapłakał… To nie były wyrzuty sumienia, ale strach przed tym, że jest już skończony – tłumaczy mi Szymik.

Wystraszył się i zgodził na wszystkie żądania swojej ofiary.

– Nie miał przy sobie tysiąca dolarów, bo wtedy to naprawdę była duża kwota, ale obiecał, że spłaci mi ją w ratach, a jako poręczenie dał im swój nowy telewizor marki Panasonic – przypomina sobie kolejne szczegóły sprzed ponad 30 lat skrzywdzony.

8.

Jest co najmniej jeszcze jedna ofiara, która była wykorzystywana przez księdza Jana Wodniaka w latach 90. Osoba ta jednak nie chce się ujawnić, ponieważ boi się zemsty ze strony duchownego. Skrzywdzony obawia się również lokalnego ostracyzmu.

– Dziś nadal występować przeciwko księdzu to w Międzybrodziu jakby występować przeciwko samemu Panu Bogu – słyszę od jednej z mieszkanek.

Kolejna opowiada mi jeszcze inną historię, która również wydarzyła się ponad 20 lat temu.

– Kiedyś po jednej z mszy wyszliśmy z kościoła i zobaczyliśmy na bramie wjazdowej do plebanii namalowany czerwonymi, wielkimi literami napis PEDOFIL – zawiesza głos moja rozmówczyni, po czym po chwili dodaje:

– Wszyscy widzieliśmy to na własne oczy. Szybko zauważył to również ksiądz proboszcz, zaczął zachowywać się nerwowo, tłumaczyć nam, że to wszystko nieprawda, że ludzie go bezpodstawnie oskarżają. Zresztą on już wcześniej rozpowiadał swoim znajomym, żeby nie dawali wiary w to, co o nim mówią i piszą, bo to bzdury – mówi.

9.

O tym, że ksiądz Jan Wodniak wykorzystuje seksualnie młodzież mógł dowiedzieć się również ówczesny dyrektor szkoły, w której duchowny nauczał katechezy. Mieszkańcy Międzybrodzia pamiętają, że z niewyjaśnionych powodów duchowny w latach 2001–2003 miał dwuletnią przerwę w nauczaniu religii w szkole.

Dziś w rozmowie ze mną mężczyzna mówi, że Wodniaka pamięta jako katechetę, wspomina jako „solidnego” i „bardzo dobrego” pracownika. Przyznaje, że w tamtych czasach nie było nawet procedur, które mógłby zastosować, gdyby dowiedział się, że duchowny jest podejrzewany o pedofilię.

Nieco inaczej tę samą sprawę zapamiętali nauczyciele. Nieliczni z nich przypominają sobie, że w pokojach nauczycielskich toczyły się dyskusje na temat podejrzeń w stosunku do księdza Jana Wodniaka.

– Dla ludzi ten człowiek był wspaniałym księdzem, bo kupował dzieciom słodycze, dawał prezenty, ale ja widziałem coś innego: niektóre dzieci były wiecznie zmęczone, wystraszone, nie pozwalały się nawet dotknąć, reagowały wręcz panicznym strachem. W każdej klasie było dwóch, trzech takich dzieciaków i to nierzadko były osoby z niepełnych rodzin, gdzie na przykład ojciec pracował za granicą – przypomina sobie wydarzenia sprzed lat jeden z nauczycieli.

Inna nauczycielka, która również chce zachować anonimowość, zapewnia, że niektórzy pedagodzy wielokrotnie naradzali się, jak rozwiązać ten problem i ochronić własnych wychowanków. Dochodzili jednak do wniosku, że niewiele mogą.

– Ten człowiek miał znajomości i na policji, i w prokuraturze. Poza tym, powtarzam: to były inne czasy – słyszę w odpowiedzi.


Foto: Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Janusz Szymik przed kościołem w Międzybrodziu Bialskim, 2020 r.

10.

W Międzybrodziu mijają więc lata, ale nic się nie zmienia. Ci, którzy wiedzą o tajemnicach skrywanych przez księdza Jana Wodniaka, pogodzili się z własną porażką i z tym, że duchowny jest bezkarny.

Tym, którzy od samego początku wierzą w jego niewinność nie przeszkadza nawet to, że proboszcz jeździ sam z młodymi chłopakami na wycieczki, zabiera ich za granicę.

Głosy zgorszenia wywołuje też to, że nastolatkowie rozbijali parafialne samochody lub rozbijał je sam ksiądz proboszcz.

– Gdy proboszcz ogłaszał zbiórkę, niektórzy mówili, że to na kolejne wakacje z chłopakami. Zresztą od pilnowania dzieci są rodzice. Skoro się na to zgadzali to znaczy, że nie widzieli w tym nic złego, prawda? – pyta jedna z mieszkanek.

Sam ksiądz Wodniak nie zwykł tłumaczyć się mieszkańcom ze swoich wyskoków. Z ambony wielokrotnie zdarzyło mu się prawić kazania na temat moralności, ale również potrzebie abstynencji i zgubnych skutkach nadużywania alkoholu. Był również członkiem lokalnej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Podczas kazań niejednokrotnie potępiał grzech pomówienia i rzucanie fałszywych oskarżeń, jakby ten ze wszystkich był najcięższy.

11.

Podobnie jak biskupi bielsko-żywieccy, którzy na przestrzeni ponad 20 lat kilkukrotnie przesłuchiwali Janusza Szymika, ja również zapytałem go czy zna inne osoby, które również mogły być wykorzystywane seksualnie przez ks. Wodniaka. Z długiej listy nazwisk, udało mi się dotrzeć tylko do kilku osób. Niektórzy, choć nie wprost, potwierdzają, że doświadczyli „złego dotyku” ze strony proboszcza.

Jedna z osób mówi: – Nie było to dla nas niewłaściwe, bo zwykle nie przekraczał jakiejś granicy. Raz, jak próbował mnie złapać od tyłu, to niby w żartach przerzuciłem go przez ramię. Nigdy więcej już się do mnie nie zbliżył.

– Pamiętam, że już 40, 50 lat temu ludzie mówili różne rzeczy, zresztą nie tylko o Wodniaku, ale o innych księżach z okolicy. Co do naszego proboszcza, to ja mu kiedyś powiedziałem jasno i wyraźnie: jak tylko dotkniesz mojego syna to cię ubiję. I on dobrze wiedział, że ja nie żartuję.

– Wiem, że różni młodzi chłopcy bywali na plebani, czy jeździli z nim na wakacje, ale to nie ja. Raz, jak korzystałem z komputera na plebanii, to zauważyłem, że ktoś korzystał z homoseksualnych stron pornograficznych – opowiada inna osoba.

– Nie chcę do tego wracać. Mam żonę i dzieci i wszystko sobie już poukładałem. Swojemu synowi też już powiedziałem, że nie będzie ministrantem. On tego jeszcze nie rozumie, ale ja wiem do czego księża są zdolni – zapewnia mnie kolejny rozmówca.

Kościół parafialny w Międzybrodziu znajdujący się dziś przy ul. ks. Banasia:

12.

Mimo różnych „wpadek” ksiądz Wodniak był powszechnie uznawany i szanowany w Międzybrodziu Bialskim, zresztą podobno nie tylko tutaj. Typ społecznika: angażował się w organizację i prowadzenie grup młodzieżowych, przy parafii prężnie działała oaza, a służba liturgiczna liczyła co najmniej kilkunastu ministrantów i lektorów.

Jednak największy szacunek wśród ludzi duchowny zaskarbił sobie, gdy w latach 1983–1989 był przewodniczącym komitetu gazyfikacji wsi. Prace pod jego okiem realizowane były dokładnie i bardzo szybko, jak na tamte czasy. Duchowny powszechnie znany był również z angażowania się w działania straży pożarnej, jeszcze do niedawna był kapelanem strażaków w powiecie żywieckim oraz członkiem OSP w Międzybrodziu Bialskim.

W końcu Wodniak pomagał też mieszkańcom. Mówią, że niektórym przywoził dary, które przychodziły z krakowskiej kurii, kupował ubrania, czy jedzenie.

13.

Zatrzymuję się przy kościele św. Marii Magdaleny w Międzybrodziu Bialskim, by zapytać o byłego proboszcza. Jest 22 lipca, czyli liturgiczne święto patronki kościoła, mieszkańcy świętują odpust. Zbliża się godzina 15., czas Koronki do Bożego Miłosierdzia. Wierni zaczynają się już schodzić.

– To był dobry ksiądz, nie wiem, czemu go zabrali. Ludzie gadają, że jest ukrywany gdzieś w zakonie i że nie ma wstępu do Międzybrodzia, ale my nie wiemy, dlaczego. Biskup powinien to wytłumaczyć – mówi jedna ze starszych kobiet, którą spotykam obok kościoła. Zanim zdąży dokończyć, przerywa jej koleżanka.

– Ci, co go pomawiają, nie czytają Pisma Świętego. Tam jest napisane: kto jest bez grzechu, niech weźmie pierwszy weźmie kamień i rzuci. Ja w żadne zarzuty nie wierzę – przekonuje kolejna.

Pytam, czy pamiętają ten dzień, gdy w połowie kwietnia 2014 r., po Środzie Popielcowej, ks. Wodniak zniknął z parafii.

– Przyjechał ktoś z kurii i wręczył pismo, w którym było napisane, że ks. Wodniak ma osiem godzin na spakowanie się i opuszczenie parafii. Tak bez pożegnania, bez niczego? Jak tak można? I ani słowa tłumaczenia! – załamuje ręce jedna z kobiet.

Inna dorzuca od razu, że „ludzie w Międzybrodziu wcale nie takie głupie”.

– Biskup najpierw zesłał go do klasztoru do Zawoi, ale u nas ludzie swój rozum mają… Od razu się zorganizowaliśmy i pojechaliśmy go odwiedzić, zresztą i on czasem do nas przyjeżdżał – opowiada wyraźnie zadowolona. – Ktoś musiał o tym donieść, bo po roku przenieśli go do innego klasztoru. Podobno nadal tu czasem przyjeżdża, ale tylko w nocy, bo boi się biskupa – dodaje już półgłosem.

O całą historię związaną z księdzem Wodniakiem pytam siostrę duchowną, którą spotykam w ogrodzie przy plebanii.

– Jaki wyrok? Jak to skazany? Nic o tym nie słyszałam. Jeśli zawinił, to niech odpowiada – mówi siostra. Gdy pytam o papieża Franciszka, który powiedział w ubiegłym roku, że Kościół „musi usłyszeć krzyk ofiar”, siostra odpowiada wymijająco: – Ja wierzę w to, co mówi papież Franciszek, ale na ten krzyk niech będą otwarci inni, przecież nie wszyscy muszą. To mnie nie dotyczy, więc ja się tym nie interesuję. Nic o tym nie wiem i nie chcę wiedzieć.

Obecny proboszcz parafii św. Marii Magdaleny ks. Marek Wróbel o swoim poprzedniku nie chce rozmawiać i odsyła do rzecznika prasowego kurii.


Foto: Paweł Sowa / Agencja Gazeta
Ks. Jan Wodniak, 2007 r.

14.

Ks. Wodniak pracował w tej parafii od 1974 do 1978 r. jako wikariusz i w okresie 1983–2014 jako proboszcz, czyli w sumie 35 lat. Przez ten czas wychował kilka pokoleń międzybrodzian. Znał tych ludzi, jak nikt inny, ale też wiedział o nich to, czego często sami o sobie nie wiedzieli lub co sami przed sobą skrywali. „Dobry pasterz zna swoje owce, a one jego znają”.

– Ten człowiek ewidentnie interesował się dziećmi, gdzie zaniedbane były sprawy wychowawcze. W ten sposób szukał swoich ofiar. Gdy znalazł niepełną rodzinę lub z problemami alkoholowymi, od razu się przymilał i chciał być „tatusiem”, który najpierw pomaga, a potem dostaje, co chce – dzieli się ze mną swoimi obserwacjami jeden z miejscowych nauczycieli, który chce pozostać anonimowy.

Inna osoba, również związana ze szkołą i parafią, dodaje, że ksiądz proboszcz interesował się osobami mniej zamożnymi i rodzinami wielodzietnymi.

– To prawda, że dużo też pomagał ludziom, jednak w ten sposób „wkupywał” się w rodzinę, stawał się ich przyjacielem i usypiał czujność rodziców po to, żeby zbliżyć się do dzieci. A co takie dzieci mogły później same zrobić? Jak się obronić? – pyta.

– Wodniak sobie wybierał chłopców. Zawsze miał swojego pupilka, takiego jednego z grupy, z pokolenia, w którym był zakochany, a dodatkowo miał zawsze jeszcze kilku innych, którymi się otaczał. My po prostu przez ponad 30 lat byliśmy jego folwarkiem pańszczyźnianym, tylko zamiast dziewek byli chłopcy – zasmuca się moja rozmówczyni, dla której poruszanie tego tematu wydaje się być niezwykle bolesne.

Po krótkiej przerwie wyrzuca z siebie: – Nawet gdyby dziecko przyszło do rodzica i powiedziało, że jest gwałcone przez księdza, to nikt by w to nie uwierzył, a taki smarkacz dostałby jeszcze porządne lanie od ojca, że obraża naszego dobrodzieja.

Jak to możliwe, że przez lata nikt nie zareagował, że nikt nie mógł powstrzymać ks. Wodniaka?

– Wszyscy ludzie „z układu” wzajemnie się wspierali i tuszowali swoje występki, a po tym wszystkim Wodniak zapraszał ich na wyjazdy do Brazylii do swojego przyjaciela, albo na narty do Austrii, gdzie mieszkał jego brat. Przez lata żyliśmy w układzie zamkniętym – podsumowuje gorzko rodowity międzybrodzianin.

– Jeśli to wszystko prawda, to ja go nie chcę więcej znać i ręki mu już nie podam – mówi mi były samorządowiec.


Foto: Szymon Piegza / Onet
Plebania w Międzybrodziu Bialskim, na której dochodziło do wykorzystywania

15.

Zaskoczeni i zdegustowani zachowaniem proboszcza mieli być również niektórzy wikariusze, mieszkający z nim w jednej plebanii i pracujący w tej samej parafii.

– Gdy dostałem skierowanie do tej parafii, dotarła do mnie taka uwaga, że proboszcz jest homoseksualistą, były takie plotki. Ja się tym nie przejąłem, mieszkałem tam przez kilka lat i nic takiego nie zauważyłem – mówi mi jeden z wikariuszy.

Z innym z kolei przed laty rozmawiał Janusz Szymik i podzielił się z nim swoim dramatem. – Był taki wikary, który nigdy nie pałał do proboszcza sympatią, sam kiedyś powiedział mi, że Wodniak w ogrodzie plebańskim organizuje zakrapiane alkoholem imprezy, na które zaprasza młodych chłopaków i że on jest tym zgorszony – przypomina sobie Janusz Szymik.

Postanawiamy razem z ofiarą księdza Wodniaka odszukać owego wikarego. Znajdujemy go w jednej z malutkich parafii niedaleko Żywca.

– Nie pamiętam, bym kiedykolwiek rozmawiał z panem Szymikiem. Tak samo nie pamiętam, by ktokolwiek zgłaszał mi takie sprawy. Moje relacje z księdzem Wodniakiem były bardzo dobre, pozostają takie do dziś. Niestety nie mogę mówić o tamtych wydarzeniach, ponieważ byłem w tej sprawie przesłuchiwany w kurii i złożyłem zobowiązanie, że na ten temat może wypowiadać się tylko ksiądz rzecznik – mówi nam duchowny.


Foto: Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Janusz Szymik trzymający pamiątkę z rekolekcji, na które zabrał go ks. Wodniak

16.

Ksiądz Wodniak cały czas czuje się bezkarny. Jego kontakty z dziećmi i dorastającymi chłopcami są wyjątkowo zażyłe.

– Jako młody nastolatek dołączyłem do służby liturgicznej i pamiętam, że już wtedy proboszcz witał się z nami w dość charakterystyczny sposób: ściskał nas jak ojciec, przytulał, a gdy to robił jego dłonie wchodziły pod nasze koszulki tak, że dotykał naszych pleców lub torsów. To już wtedy wydawało mi się dziwne, ale pomyślałem, że może nas po prostu lubi – mówi mi Maciej (imię bohatera zostało zmienione).

Przyznaje, że po pewnym czasie zauważył, że ksiądz Wodniak sam się nim zainteresował. Zaczął darzyć go szczególną uwagą i zaufaniem. Dzwonił i prosił, żeby ten przyszedł na plebanię. Tak, jakby go sobie upatrzył.

– Ewidentnie szukał ze mną kontaktu. Zawsze, gdy nadarzała się sposobność, że byliśmy sami, on wzywał mnie do siebie i się do mnie przytulał – opowiada Maciej.

Takie „niewinne” spotkania księdza proboszcza z młodym ministrantem, a później lektorem trwały przez dobrych kilka lat do czasu, gdy duchowny posunął się do kolejnego kroku.

– Pojechałem z księdzem na wycieczkę, ale nie wiedziałem, że on zadbał o to, żebyśmy spali w jednym pokoju, w jednym łóżku… Podczas tych nocy próbował mnie obmacywać i się do mnie przytulać, ale udało mi się odeprzeć te „zaloty” – racjonalizuje Maciej.

To traumatyczne wydarzenie dało jednak chłopakowi do myślenia. Żałował wyjazdu, ale nie mógł wytłumaczyć sobie, dlaczego duchowny posunął się do czegoś takiego. Może to przypadek, może jednorazowy wybryk?

– Nigdy już z nim nigdzie nie pojechałem, ale to nie oznacza, że przestał się mną interesować. Gdy zostawaliśmy sami, próbował się do mnie przytulać, łaskotać. Poza tym, ciągle namawiał mnie, bym poszedł do seminarium, bo mam zadatki na dobrego księdza. W końcu zacząłem unikać z nim kontaktu – tłumaczy mi mężczyzna.

Zainteresowanie ks. Wodniaka Maciejem nie minęło nawet, gdy ten skończył 18 lat. Jeszcze wtedy próbował kontynuować ten „związek”. Często wydzwaniał do chłopaka i zapraszał na kolejne wycieczki lub spotkania na plebanii. Nastolatek raz uległ i zgodził się odwiedzić księdza Jana w czerwcu, w dniu jego urodzin. Impreza była dwuosobowa, a ksiądz Wodniak zaproponował alkohol.

– W pewnym momencie, gdy już zaczęło mi szumieć w głowie, podszedł do mnie i zaczął się do mnie przytulać… Włożył swoje ręce pod moją koszulę i gładził moją klatkę piersiową. Kiedy zauważył, że nie sprawia mi to żadnej przyjemności, zaczął mnie rozbierać, aż w pewnym momencie przewrócił mnie na wersalkę. Leżałem jak sparaliżowany, nie wiedziałem, co mam zrobić. On był bardzo podniecony, cały się pocił, sapał i jęczał – mówi łamiącym się głosem.

Maciej pamięta jeszcze, że jego pierwszą myślą, gdy to się działo, było: „Wodniak to pedzio”. Kolejną, gdy alkohol szybko z niego wyparował – by jak najszybciej uciekać.

– Dopiero, gdy ściągnął mi spodnie i zaczął dotykać mojego przyrodzenia przez bieliznę, pomyślałem, że muszę jak najszybciej to przerwać. W końcu wyrwałem się z jego objęć i powiedziałem, że jest już późno i muszę biec na autobus. Trudno powiedzieć, ile to wszystko trwało. Myślę, że z 5–10 minut – mówi.

Jak ustaliłem, innym wychowankiem Wodniaka był ks. Szymon Cz., któremu Prokuratura Rejonowa w Oświęcimiu postawiła niedawno zarzut molestowania seksualnego 14-latki. Wikariusz miał wysyłać dziewczynce wiadomości, w których namawiał ją na seks. Pod osłoną nocy ktoś napisał na murach parafii pw. św. Maksymiliana w Oświęcimiu hasło: „Chrońcie swoje dzieci”.

18.

Pierwszą osobą, której Maciej powiedział, że był molestowany przez księdza proboszcza, była jego mama. Zareagowała krótko i stanowczo: najlepiej, żeby o tym zapomnieć i nie robić sensacji, bo to spowoduje gniew i zemstę Wodniaka.

Przełomem był dla mężczyzny rok 2019 i premiera filmu „Tylko nie mów nikomu” braci Sekielskich o pedofilii w polskim Kościele katolickim, ale także to, co wydarzyło się zaraz po premierze.

– Skontaktowała się ze mną jeszcze jedna osoba, która również była kiedyś wykorzystywana przez Wodniaka. Ta osoba namówiła mnie, bym zgłosił się do biskupa Romana Pindla, a potem do prokuratury, ponieważ moja sprawa nie była jeszcze przedawniona – przypomina sobie Maciej.

Tak więc na początku 2020 r. biskup Pindel otrzymał kolejne zgłoszenie dotyczące wykorzystywania seksualnego nieletniej osoby przez ks. Jana Wodniaka.

– Zrobiłem to, bo po filmie „Tylko nie mów nikomu” byłem przerażony brakiem reakcji polskiego Kościoła, tym zamiataniem wszystkiego pod dywan. Nie chcę, żeby to spotkało inne dzieci – tłumaczy mi mężczyzna.

Na początku maja 2020 r. Maciej o tym, że ksiądz Jan Wodniak wykorzystywał go seksualnie, poinformował też Prokuraturę Rejonową w Żywcu. W czerwcu złożył zeznania. Gdy publikujemy ten artykuł, śledztwo dotyczące ks. Jana Wodniaka jest w toku, od początku ruszył wobec niego proces kanoniczny.

Centrum Międzybrodzia Bialskiego, po lewej szkoła, gdzie uczył ks. Wodniak:

19.

– Pedofil zdobywa zaufanie dziecka powoli, zbliża się do dziecka za jego pozorną zgodą. Potem dochodzi do przekraczania kolejnych granic. Osoba dorosła jest w stanie to odróżnić, ale dziecko nie – tłumaczy w rozmowie z Onetem ks. dr Grzegorz Kudlak, osoba z doświadczeniem pracy z ofiarami wykorzystywania seksualnego przez osoby duchowne.

Psycholog potwierdza, że autorytet, jakim przez lata cieszył się ks. Wodniak mógł być wykorzystywany do tuszowania jego przestępczego procederu.

– Wyobrażam sobie to, że w takiej miejscowości osobie o nieposzlakowanej opinii, zasłużonej dla całej społeczności, nikt nigdy nie ośmielił by się postawić takiego zarzutu i on to przez całe lata mógł wykorzystywać – potwierdza ks. dr Kudlak.

Jaki to mogło mieć wpływ na mieszkańców Międzybrodzia?

– Z punktu widzenia psychologii mogę sobie wyobrazić, że to ukrywanie musiało wpływać na relacje w rodzinach, uzależnienia, depresje, nerwice, poczucie samotności a nawet próby samobójcze. Każda tajemnica związana jest z ciężarem i ma wpływ na funkcjonowanie i rozwój człowieka – szczególnie rozwój emocjonalny – dodaje psycholog.

– Osobom poszkodowanym trzeba pozwolić przeżywać krzywdę doznana po swojemu. Również pozwolić im czasami na bunt, złość, odczuwanie poczucia skrzywdzenia i porzucenia. Tej akceptacji i zrozumienia często mi niestety brakuje ze stronty duszpasterzy – dodaje duchowny, który pracuje z ofiarami wykorzystywania seksualnego przez księży.


Foto: Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta

20.

– Pyta mnie pan o ofiary Wodniaka… tak naprawdę całe Międzybrodzie Bialskie jest przez niego zgwałcone moralnie – mówi mi wyraźnie zrezygnowanym głosem osoba, która dobrze zna tajemnice Międzybrodzia, która całej sytuacji przyglądała się niemal od samego początku, odkąd Jan Wodniak pierwszy raz pojawił się w parafii św. Marii Magdaleny.

To jaka naprawdę jest skala problemu, skoro dotarliśmy do ofiar z lat 70., ale też z roku 2010?

– Gdyby stanęli wszyscy mężczyźni i chłopcy z Międzybrodzia w jednym rzędzie, to co trzeci jest ofiarą Wodniaka… To oczywiście taki śmiech przez łzy – dodaje i spuszcza wzrok nie siląc się nawet na jakikolwiek grymas uśmiechu.

– Nie raz zadawaliśmy sobie pytanie: czy Pan Bóg zapomniał już o Międzybrodziu Bialskim? Po tym, jak go stąd zabrano, coś się zmieniło, ludzie jakby odetchnęli, są już mniej zaszczuci, ale i tak większość nie chce wracać do ciemnej przeszłości – mówi jakby do mnie, ale chyba bardziej do siebie.

Po kilku chwilach całkowitego milczenia, moja rozmówczyni mówi coś jeszcze bardziej dojmującego:

– Być może, gdy z panem o tym rozmawiam, też w jakimś stopniu występuję przeciwko swojemu Kościołowi, ale my oczekujemy tylko, że ktoś w końcu z tym człowiekiem zrobi porządek. Czy pan wie, że on zażyczył sobie, żeby został pochowany właśnie w Międzybrodziu? Czyli zostanie z nami na wieki wieków. Amen.

Wielokrotnie próbowałem skontaktować się z ks. Janem Wodniakiem, ale nie chciał komentować sprawy.

PS.

W jutrzejszym reportażu „Jak kardynał i biskupi tuszowali pedofilię księdza Wodniaka” opiszę, jak Janusz Szymik, ofiara księdza pedofila, przez lata walczył o sprawiedliwość, oraz jak zmowa milczenia kardynała Stanisława Dziwisza oraz biskupów spowodowała, że przestępca seksualny mógł bezkarnie krzywdzić kolejne dzieci.

Częśc informacji uzyskałem dzięki Mapie Kościelnej Pedofilii przygotowanej przez fundację „Nie Lękajcie Się”, która pomagała ofiarom kościelnej pedofilii.

Chcesz opowiedzieć swoją historię? Napisz: szymon.piegza@redakcjaonet.pl

https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/pedofilia-w-kosciele-ks-ja…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.