Szymon Piegza Redaktor i Dziennikarz Onet Wiadomości

Chcesz opowiedzieć swoją historię? Napisz: szymon.piegza@grupaonet.pl

W reportażu „Czy Pan Bóg zapomniał o Międzybrodziu?” opisałem, jak ks. Jan Wodniak – przez 35 lat proboszcz parafii w Międzybrodziu Bialskim – w latach 1984-1989 wykorzystywał seksualnie Janusza Szymika. Z moich ustaleń wynika, że ofiar może być znacznie więcej, począwszy od połowy lat 70. aż do 2010 r. O tym, że w 2010 r. był molestowany przez duchownego poinformował w tym roku kurię oraz prokuraturę jeden z byłych ministrantów tej parafiii.

Na początku 2014 r. ks. Jan Wodniak został odwołany z funkcji proboszcza i skazany prawomocnym wyrokiem kościelnym na karę zakazu publicznego wypełniania posługi kapłańskiej oraz nakaz zamieszkania w odosobnionym miejscu. Kilka miesięcy temu do Prokuratury Rejonowej w Żywcu zgłosiła się kolejna osoba, która oskarżyła ks. Wodniaka o molestowanie.

1.

Jedynym skrzywdzonym, który zdecydował się wystąpić pod imieniem i nazwiskiem w pierwszym reportażu był Janusz Szymik. Jak sam twierdzi, w latach 1984–1989 był niemal 500 razy wykorzystywany seksualnie przez ówczesnego proboszcza Międzybrodzia Bialskiego.

– Trwało to tak długo, ponieważ byłem dzieckiem, które zostało przez niego osaczone, żyło w matni, bo nie miało się do kogo zwrócić o pomoc i Wodniak doskonale o tym wiedział – tłumaczył mi Szymik dodając, że przez swojego oprawcę bliski był myśli samobójczych.

– Po całej tragedii, którą od 1984 r. wyrządził mi Jan Wodniak, w październiku 1989 r. zostałem skierowany do ośrodka pod Warszawą dla młodzieży leczącej stany nerwicowe i depresję. Tam przebywałem prawie cztery miesiące. To był chyba najszczęśliwszy czas w moim życiu, gdy nie musiałem patrzeć na tego człowieka – przypomina sobie kolejne szczegóły sprzed ponad 30 lat.

2.

W 1992 r. zaszły istotne zmiany w administracji kościelnej. Papież Jan Paweł II powołał do życia nową diecezję bielsko-żywiecką, która została wydzielona z archidiecezji krakowskiej i diecezji katowickiej. Na jej czele stanął jeden z najbliższych współpracowników Ojca Świętego – biskup Tadeusz Rakoczy. To nazwisko warto zapamiętać, ponieważ okaże się kluczowe dla całej historii.


Foto: diecezja.bielsko.pl
Bp T. Rakoczy i Jan Paweł II

– W 1993 r. rozpocząłem pracę w Urzędzie Kontroli Skarbowej, którego dyrektor sprawdzał m.in. budżet komitetu gazyfikacji naszej wsi, którego przewodniczącym był właśnie proboszcz Wodniak. Wtedy na nowo odżyła we mnie chęć wyrównania doznanej krzywdy. Poszedłem do niego i powiedziałem, że żądam od niego 100 tys. dolarów odszkodowania, w innym przypadku zgłoszę jego winę do nowego biskupa. On przystał na moje warunki – relacjonuje wydarzenia Szymik.

Mężczyzna zaproponował duchownemu, by spotkali się u adwokata. Chciał załatwić swoją sprawę przy świadku, ale też urzędowo pozbawić się prawa do przyszłych roszczeń wobec swojego oprawcy. Ksiądz jednak na umówione spotkanie nie przyszedł.

– Od razu udałem się do bp. Rakoczego z nadzieją, że stanie po stronie ofiary, a nie pedofila. Spisałem swoje wspomnienia z okresu 1984–1989 z prośbą o interwencję w tej sprawie oraz by przekazał ks. Wodniakowi, żeby nigdy więcej do mnie nie przyjeżdżał. Jeszcze tego samego dnia odwiedził mnie mój oprawca mówiąc tylko, że „nieźle to wszystko napisałem”.

– Ani biskup, ani nikt inny z kurii nigdy się ze mną w tej sprawie nie skontaktowali – dodaje.

3.

Gdy ofiara księdza pedofila przekonała się, że bp Tadeusz Rakoczy nie ma zamiaru podejmować żadnych działań w tej sprawie, postanowił zgłosić się do prokuratury, choć i tutaj napotkał wpływy swojego dręczyciela.

– Zaraz po złożeniu zeznań odwiedził mnie mój ówczesny szef i nakazał, bym je wycofał, a jako powód podał, że kilka lat temu leczyłem się psychiatrycznie i to wszystko wymyśliłem. Ten człowiek miał zadbać o to, by nikt w prokuraturze nie zadawał zbędnych pytań… Zrobiłem to, bo bałem się utraty pracy – przyznaje po latach Szymik.

Sprawdziłem, czy sprawa, o której mówi mój rozmówca, faktycznie wpłynęła kiedykolwiek do prokuratury. Potwierdziła to rzecznik prasowa Prokuratury Okręgowej w Bielsku-Białej Agnieszka Michulec.

„Zawiadomienie Janusza Szymika zostało zarejestrowane w Prokuraturze Rejonowej w Żywcu w dniu 18 czerwca 1993 r. Udało się ustalić, że postępowanie prowadzone było w kierunku przestępstwa z art. 168 dawnego Kodeksu karnego i dotyczyło Jana Wodniaka oraz, że zostało zakończone postanowieniem o umorzeniu 2 sierpnia 1993 r.” – odpowiedziała.

Niedługo po tym bp Rakoczy przydzielił duchownemu tytuły honorowe: prałata oraz kanonika E.C, natomiast osobę, która namówiła Szymika do odwołania zeznań, podniósł do rangi Szafarza Nadzwyczajnego Komunii Świętej, czyli bardzo zaszczytnej funkcji przeznaczonej dla osób świeckich.

– Wiedziałem już, że przegrałem. Przegrałem z moim prześladowcą, z Kościołem, ale też z lokalnym układem, który trzymał w garści wszystkie służby – podsumowuje Szymik.

4.

– Już w latach 90. widziałem, że Wodniak interesuje się moim kolegą, że on zbyt często bywa u proboszcza na plebanii. Postanowiłem, że powiem mu, co mnie spotkało, żeby go ostrzec, żeby uważał. Uspokoił mnie, że nic złego go nie spotkało. Mam nadzieję, że mówił prawdę – mówi mój rozmówca.

Taka sama sytuacja powtórzyła się w kolejnej dekadzie, gdy ksiądz proboszcz przesadnie interesował się innym chłopcem. Znowu we wieś zaczęła plotkować. Tym głośniej, kiedy ksiądz Wodniak zaczął zabierać chłopców na zagraniczne wycieczki. Bez opiekunów.

Szymik kolejny raz poszedł do biskupa Rakoczego w 2007 r. Tym razem ze świadkiem.

– Pamiętam, że Janusz przypomniał swoją sprawę i poinformował, że ma podejrzenia, że Wodniak wykorzystuje kolejne dzieci. Wręczył mu nawet fotografie – opowiada mi drugi uczestnik tego spotkania.

– Powtórzyła się sytuacja sprzed lat: jeszcze nie wróciliśmy do Międzybrodzia, jak Wodniak już o wszystkim wiedział. Biskup znowu nie ruszył tej sprawy, znów nie było kontaktu z jego strony – zapewnia mnie Szymik.

Dziś jednak wiemy, że sytuacja z 2007 r. poważnie różniła się od tej z 1993 r. W 2001 r. ówczesny papież Jan Paweł II w swoim motu proprio Sacramentorum sanctitatis tutela promulgował bowiem normy dotyczące najcięższych przestępstw zarezerwowanych dla Kongregacji Nauki Wiary, również tych dotyczących utrzymania czystości obyczajów w odniesieniu do szóstego przykazania Dekalogu. W ten sposób wprowadził zasadę, że czyny wykorzystywania seksualnego oraz jego tuszowania mają być bezwzględnie zgłaszane do Kongregacji, która działa w takich przypadkach „jako trybunał apostolski”.

– Doszło do wyraźnego zaniedbania polegającego na niezastosowaniu norm, które wtedy już obowiązywały – ocenia w rozmowie z Onetem kanonista dr Piotr Szeląg.


Foto: Wojciech Surdziel / Agencja Gazeta
Pielgrzymka Jana Pawła II do Żywca, bp T. Rakoczy, S. Dziwisz i Ojciec Święty, 1997 r.

5.

Rok 2007 w sprawie Janusza Szymika i księdza Wodniaka jest szczególnie istotny z jeszcze jednego powodu. Oto w lutym ukazała się książka ks. Tadeusza Isakowicza–Zaleskiego „Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezji krakowskiej”, w której znaleźć można tajnego współpracownika o pseudonimie Janek. Według autora książki był nim „proboszcz z dekanatu kęckiego, który angażował się kiedyś w gazyfikację wsi”.

„Według zachowanych akt został pozyskany do współpracy 18 marca 1986 roku. Z funkcjonariuszem prowadzącym st. sierż. T. Słowikiem spotkał się 15 razy w ciągu 3 lat, przyjmując go u siebie na plebanii” – pisze ks. Isakowicz-Zaleski.

– Pamiętam, że w połowie 1989 r., gdy już wiedzieliśmy, że komuna padnie, Wodniak powiedział jakby do siebie: „no to dobre czasy minęły…” – przypomina sobie Janusz Szymik.

Krótko po premierze książki ks. Wodniak przyznał się tylko do jednego spotkania z funkcjonariuszem SB. W wywiadzie dla KAI powiedział wtedy, że esbek prosił go o różaniec i książeczkę do nabożeństwa dla swojej córki, która szła wtedy do pierwszej komunii świętej. Zaprzeczył jednak kategorycznie, że odbył 15 spotkań i oświadczył, że w połowie 1989 r. zerwał współpracę z SB.

W Instytucie Pamięci Narodowej odnalazłem teczki pracy oraz akta paszportowe tajnego współpracownika o pseudonimie „Janek”. Był nim urodzony w 1950 r. w Bielsku Białej duchowny Jan Wodniak. Operacyjne możliwości kandydata oceniono jako: „Jest proboszczem liczącej się parafii oraz znaną postacią w Krakowskiej Kurii. Przez dłuższy czas był kapelanem kardynała Macharskiego, przez co posiada szerokie znajomości i ciekawe kontakty”.

W krótkiej charakterystyce kandydata znajdujemy: „Z posiadanych materiałów wynika, że lubi świecki tryb życia, w pewnym czasie zdradzał swoje chęci do homoseksualizmu, zwłaszcza gdy znajdował się pod wpływem alkoholu”.

– Z teczek wynika, że osoba ta podjęła współpracę i się z niej wywiązywała. Ks. Wodniak był wartościowym współpracownikiem z punktu widzenia SB. Informacje, które podawał, dotyczyły konkretnych osób, sytuacji czy wydarzeń, czym ewidentnie szkodził innym – ocenia w rozmowie z Onetem dr hab. Rafał Łatka, pracownik IPN.

Historyk zwraca uwagę, że znana organom bezpieczeństwa orientacja księdza mogła stanowić dodatkową podstawę do jego zwerbowania.

– Esbecja miała na niego konkretnego haka, ewidentnie przy jego rozpracowaniu pojawia się informacja, że jest osobą homoseksualną. To była okoliczność, która mogła jednak zaważyć na tym, że temu duchownemu trudno było tej współpracy odmówić – tłumaczy.

– Prawdopodobnie kardynał Macharski dowiedział się o jego preferencjach, dlatego dość niespodziewanie odesłał go z Krakowa na głęboką prowincję, jakim było Międzybrodzie Bialskie. To zdecydowanie degradacja. Zresztą kardynał Macharski zawsze rozwiązywał takie problemy od razu – dodaje.

– Sposób, w jaki po latach tłumaczył się ze swojej współpracy z SB też jest charakterystyczny dla wielu byłych TW. Przyznał się do jednego spotkania, licząc, że być może pozostałe materiały się nie zachowały lub nikt nigdy po nie nie sięgnie – wyjaśnia dr hab. Rafał Łatka.


Foto: Paweł Sowa / Agencja Gazeta
Ks. Jan Wodniak zaraz po publikacji książki ks. Isakowicza-Zaleskiego, 2007 r.

6.

Jednak w 2007 r. jeszcze nikt nie mówił o przeszłości ks. Wodniaka głośno. Natomiast Janusz Szymik postanowił poszukać pomocy właśnie u ks. Isakowicza–Zaleskiego.

– Rok później pojechałem do niego i przedstawiłem swoją relację z lat 1984–1989, gdy byłem wykorzystywany. Później dowiedziałem się, że moje notatki trafiły do rąk własnych kardynała Stanisława Dziwisza. Nikt z krakowskiej kurii się ze mną nie skontaktował – wspomina mężczyzna.

Jadę do Radwanowic, żeby o te wydarzenia osobiście zapytać ks. Isakowicza–Zaleskiego.

– 21 kwietnia 2012 r. przyjechałem do krakowskiej kurii i wręczyłem do rąk własnych kard. Dziwiszowi dokumenty, w których znajdowała się dokładnie opisana sprawa Janusza Szymika oraz jego dane kontaktowe – tłumaczy mi duchowny, prezes Fundacji Brata Alberta.

Ks. Isakowicz–Zaleski zapewnia, że krakowski kardynał dowiedział się również o wcześniejszych zaniechaniach w tej sprawie.

– W moim liście wyraźnie zaznaczyłem, że biskup Rakoczy dostał też tę informację i nie rozwiązał problemu. Dodałem też, że grozi to zarzutami tuszowania przez władze kościelne stosunków homoseksualnych oraz że sam osobiście dostałem więcej informacji na temat przestępczej działalności ks. Wodniaka – relacjonuje.

– Z początku kardynał wyraził zainteresowanie tą sprawą, pytał mnie, na jakim jest etapie i co wykazało śledztwo. Po chwili jednak powiedział, że jest to „sprawa bielska”, czyli biskupa Rakoczego, ale jednocześnie zapewnił, że ruszy ją do przodu. Jak się okazuje, nic takiego nie miało miejsca – mówi rozczarowany ks. Isakowicz-Zaleski.

Dlaczego kardynał Dziwisz dopuścił do tego, że ksiądz pedofil mógł swobodnie krzywdzić kolejne osoby? Czy do hierarchy dotarła informacja dotycząca zaniechań bp. Rakoczego w sprawie ks. Jana Wodniaka?

„Odpowiedź jest negatywna. W czasie, gdy pełniłem urząd metropolity krakowskiego, nie dotarła do mnie nigdy żadna wiadomość, że ktokolwiek zgłaszał do bp. T. Rakoczego zarzuty dotyczące ks. Jana Wodniaka, których bp Rakoczy miałby nie załatwić zgodnie z obowiązującymi normami prawa” – czytam w e-mailowej odpowiedzi podpisanej przez kard. Stanisława Dziwisza.

Arcybiskup senior archidiecezji krakowskiej zaraz precyzuje: „Odpowiadam nie tylko w oparciu o pamięć, lecz także po sprawdzeniu w odpowiednich rejestrach Kurii Metropolitalnej, gdzie nie ma żadnego śladu korespondencji od kogokolwiek na podany przez Pana temat. Jako metropolita krakowski przestrzegałem rygorystycznie zasady, że każdy list jest nie tylko rejestrowany, lecz także, że na każdy list udziela się odpowiedzi” – zapewnił kard. Dziwisz.

W dalszej części kardynał przekonuje zaś:

„Gdy dowiedziałem się ogólnie o zarzutach przeciw ks. Wodniakowi, było już po wyroku zatwierdzonym przez Stolicę Apostolską [2017 r. – red.]. Gdybym wcześniej otrzymał wiadomość, że biskup nie działa zgodnie z obowiązującym prawem, jako metropolita krakowski nie miałbym uprawnień do zajęcia się sprawą […] Mogę zapewnić, że dołożyłbym wszelkich starań, aby wyrobić sobie pogląd na sprawę i postąpić jak człowiek sumienia, by sprawiedliwości stało się zadość zgodnie z prawem boskim i ludzkim”.

7.

– Chociaż prawnie nie było jeszcze wtedy takiego obowiązku, jako metropolita kard. Dziwisz powinien zareagować, gdy podległy mu biskup tuszuje takie przestępstwa. Już wtedy mógł zgłosić całą sprawę do Watykanu, ale tego nie zrobił – komentuje kanonista dr Piotr Szeląg.

Tym bardziej że w 2012 r. Kościół był już po kryzysach pedofilskich w USA czy Irlandii oraz po takich wypowiedziach papieża Benedykta XVI: „Przebaczenie nie zastępuje sprawiedliwości. Wyrządzenie krzywdy dziecku jest grzechem wołającym o pomstę do nieba”.

Sam kard. Dziwisz w wywiadzie udzielonym w 2012 r. włoskiemu dziennikowi „La Repubblica” z uznaniem wyraził się o tym, z jak wielką stanowczością temat skandalu pedofilskiego w Kościele ocenił ówczesny papież Benedykt XVI.

Dlaczego kardynał tak zdecydowanie nie zareagował w sprawie zaniedbań bp. Rakoczego?

Na moją informację, że są świadkowie, którzy zapamiętali wydarzenia sprzed 8 lat inaczej niż Stanisław Dziwisz, dostałem informację od jego sekretarza ks. Czesława Bogdała, że „moje słowa są prowokacją i kardynał nie będzie się ze mną spotykał, a naszą korespondencję przekaże prawnikom”.

– To prawda, że formalną władzę nad diecezją ma tylko biskup, ale w Kościele jest przyjęta praktyka, że metropolita danej diecezji, czyli ówcześnie kard. Dziwisz, powinien się tym zająć, aby na drodze urzędowej wyjaśnić sprawę – komentuje ks. Isakowicz–Zaleski.


Foto: Tomasz Fritz / Agencja Gazeta
Ingres biskupa Romana Pindla, w środku kard. S. Dziwisz, z prawej bp T. Rakoczy, 2014 r.

8.

30 marca 2013 r. bp Tadeusz Rakoczy skończył 75 lat i odszedł na emeryturę. Już 16 listopada papież Franciszek nowym ordynariuszem mianował ks. prof. Romana Pindla. To właśnie na niego już na początku nowej posługi spadło odium sprawy Janusza Szymika. Zresztą pewnie nie tylko tej.

– W 2013 r. mocno podupadłem na zdrowiu. Zdiagnozowano u mnie chłoniaka. Przeszedłem chemioterapię zakończoną przeszczepem szpiku kostnego. Choruję jednak do dziś – tak tamten czas zapamiętał Szymik.

11 lutego 2014 r., w obecności o. Adama Żaka, koordynatora ds. ochrony dzieci i młodzieży przy Konferencji Episkopatu Polski, skrzywdzony odbywa pierwsze spotkanie z bp. Pindlem, podczas którego opisuje mu dokładnie, co i kiedy robił z nim ks. Jan Wodniak. Później poszedł do kościelnego psychologa, który potwierdził, że jego świadectwo jako ofiary księdza pedofila jest „wielce prawdopodobne”, poszkodowany nie ma zaburzeń psychicznych ani seksualnych, ale „powinien mieć zapewnioną dalszą specjalistyczną pomoc i wsparcie terapeutyczne oraz duchowe”.

– Ciągle leczę się też psychiatrycznie: depresja oraz zespół stresu pourazowego nabyty przez te traumatyczne przeżycia – potwierdza mój rozmówca.

Z początkiem marca tego samego roku wydarzyło się coś, na co mężczyzna czekał przeszło 20 lat.

– Po Środzie Popielcowej przyjechał ktoś z kurii i wręczył Wodniakowi nakaz spakowania się i niezwłocznego opuszczenia parafii. Został przeniesiony do klasztoru i odsunięty od posługi – mówi Szymik.

Niestety nikt do tej pory nie poinformował mieszkańców Międzybrodzia Bialskiego, z jakiego powodu ich proboszcz musiał w trybie natychmiastowym opuścić parafię. Podczas mszy podano, że musiał odejść z przyczyn zdrowotnych. Ludziom znowu rozwiązały się języki.

– My do tej pory nie wiemy, dlaczego go zabrano. Biskup powinien to wytłumaczyć – mówiła mi jedna ze starszych kobiet, którą spotkałem obok kościoła w Międzybrodziu.

Dlaczego nie ogłoszono, z jakich powodów ks. Wodniak musiał odejść, mimo że Watykan nie widział ku temu żadnych przeciwwskazań?

– Zwróciliśmy się do Kongregacji z pytaniem o ogłoszenie wyroku i dowiedzieliśmy się, że jest taka możliwość. Wielokrotnie zastanawialiśmy się, jak ten problem rozwiązać. Mając na celu troskę o dobro publiczne, w szczególności osób nieletnich, uznaliśmy, że należy informować o tej sytuacji stopniowo – tłumaczy mi bp Roman Pindel.

– Pierwszym krokiem było poinformowanie księży w dekanacie, następnie wszystkich księży w diecezji, a przy okazji mianowania proboszcza w parafii, poinformowanie przedstawicieli parafii, z którymi biskup spotka się osobiście. Myślę, że samo odczytanie komunikatu z ambony nie załatwi sprawy, a mogłoby ją zaognić, szkodząc ofierze w tak spolaryzowanej w tej sprawie parafii – dodaje.

9.

Na czas postępowania wyjaśniającego ks. Wodniak został zwieszony w posłudze kapłana i schowany w klasztorze, jednak dość szybko okazało się, że nie ma zamiaru stosować zaleceń swojego przełożonego. W kolejnych miesiącach widywany był podczas odprawiania mszy oraz uroczystości pogrzebowych. W 2015 r., mimo wyraźnego zakazu biskupa, brał udział w wyborach w Międzybrodziu Bialskim. Wtedy coś w mieszkańcach pękło.

– Napisaliśmy list do bp. Pindla, że pomimo zakazu Wodniak ciągle odwiedza naszą miejscowość. Wyraziliśmy obawy, że ten człowiek ma ciągle wpływ na mieszkańców, manipuluje nimi i rozpowiada, że został pomówiony – mówi mi anonimowo jego autorka.

Biskup zareagował i znalazł oskarżonemu inne miejsce – klasztor franciszkanów w Wieluniu. Na stronie tamtejszej Państwowej Straży Pożarnej znaleźć można informację, że ksiądz ubrany w mundur w 2018 r. brał udział w uroczystym święcie strażaków. Nadal nic nie robił sobie z ograniczeń, które za karę otrzymał.

– Ciągle do nas przyjeżdżał, ale tym razem nocą, żeby nikt go nie zauważył. Dalej rozpowiadał, że został oczerniony, ale Ojciec Święty go uniewinnił i za niedługo do nas wróci – komentuje kobieta.

Kolejne sygnały o łamaniu zasad trafiły już do Kongregacji Nauki Wiary, a ta oficjalnie upomniała niepokornego księdza. To też go nie przestraszyło. Ustaliłem, że ostatni raz w Międzybrodziu widziany był w nocy w czerwcu 2020 r.

– Sam osobiście widziałem Wodniaka pod koniec ubiegłego roku. Po prostu minęliśmy się na drodze i nagle wszystkie wspomnienia wróciły – dodaje osoba, która była przez niego wykorzystywana seksualnie.

Jak tłumaczy to kuria bielsko–żywiecka?

– Duchowny został upomniany w 2019 r. Prawo Kanoniczne nie daje możliwości ograniczania wolności żadnej osobie w rozumieniu prawa świeckiego. Nakazy i zakazy mają charakter dyscyplinujący – odpowiedział dyrektor Centrum Informacyjno–Medialnego Diecezji Bielsko–Żywieckiej ks. Mateusz Kierczak.

10.

Na początku 2014 r. bp Roman Pindel rozpoczął postępowanie mające sprawdzić oskarżenia skierowane przez Szymika. W konsekwencji usunął ks. Jana Wodniaka z parafii i pozbawił niektórych tytułów nadanych przez wcześniejszego zwierzchnika – bp. Rakoczego. Na stronie diecezji ks. Wodniak nadal figuruje jako kanonik E.C.

– W grudniu 2014 r. zostałem przesłuchany przez przedstawicieli Kościoła. Dopiero w lutym 2016 r. w bielskiej kurii spotkałem się z mecenasem Michałem Kelmem, który wtedy dla niej pracował. Dałem mu listę nazwisk innych osób, które mogły być skrzywdzone przez Wodniaka. Z tego spotkania powinien zostać sporządzony protokół – przypomina sobie Szymik.

Bielsko–żywiecka kuria zapewnia mnie jednak, że „biskup nie otrzymał listy ofiar, jedynie w trakcie procesu pojawiały się sugestie o istnieniu innych pokrzywdzonych. Ponieważ nie istniała możliwość kontaktu z nimi, zwróciliśmy się z prośbą do osób zgłaszających nadużycia o poinformowanie innych pokrzywdzonych o możliwości złożenia skargi”.

Co to znaczy, że „nie istniała możliwość kontaktu z ofiarami”?
„Zgodnie z aktami sprawy zostały wskazane dwie dodatkowe ofiary, przy czym jedna z nich zgłosiła się, a druga ofiara została wskazana tylko z imienia i nazwiska prawdopodobnie przebywająca w bardzo dużym mieście poza terenem diecezji” – czytam w odpowiedzi.

– To nieprawda. Na liście, którą sporządził prawnik nazwisk ofiar było znacznie więcej i nikt się z nimi nie skontaktował – nie zgadza się Szymik.

Wytyczne Konferencji Episkopatu Polski z 2014 r. w tej sprawie wydają się wyjątkowo jasne: „jedyną możliwą reakcją Kościoła na bolesne zjawisko wykorzystania seksualnego osób małoletnich jest rzetelne poszukiwanie prawdy i sprawiedliwości”. W tym samym dokumencie czytamy, że w celu przeprowadzenia procedury kanonicznej niezbędne jest zgromadzenie i opracowanie m.in. protokołów rozmów z osobami posiadającymi wiedzę na ten temat.

Jak udało mi się ustalić, mecenas Michał Kelm nie dokończył tej sprawy. W pewnym momencie został od niej odsunięty. Ponadto na liście, którą sporządził w 2016 r. było nazwisko osoby, która dopiero po 4 latach sama złożyła doniesienie, a więc podejrzenia się potwierdziły. Z nią również nikt z kurii nie nawiązał wcześniej kontaktu.

11 września, w piątek, tuż po publikacji mojego pierwszego reportażu – „Czy Pan Bóg zapomniał o Międzybrodziu?”, do Janusza Szymika odezwał się Wikariusz Generalny diecezji bielsko-żywieckiej i chciał rozmawiać z nim o kolejnych ofiarach, które ten zgłosił 6 lat temu.

11.

W wyniku karnego procesu administracyjnego ks. Jan Wodniak został uznany winnym przestępstwa przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu z osobą nieletnią. W kwietniu 2015 r. został skazany na karę 10 lat przebywania w odosobnieniu i pozbawienia wszelkich urzędów kościelnych. Odwołał się jednak od tego wyroku.

– Ks. Wodniak skłamał, przyznając się jedynie do kilkunastu kontaktów seksualnych ze mną, co zostało uwzględnione w III instancji. W ten sposób zmniejszył sobie wyrok dwukrotnie! – nie może tego zrozumieć Janusz Szymik.

Ostateczna kara 5 lat zapadła w grudniu 2017 r., pod zmniejszonym wyrokiem podpisał się m.in. kard. Zenon Grocholewski i abp Charles Scicluna. Skazany Jan Wodniak ma również zakaz publicznego wypełniania posługi kapłańskiej, zakaz spowiadania i ze względu na pokutny charakter kary – nakaz przebywania w odosobnionym miejscu. Jego kara skończyłaby się w 2021 r., jednak ze względu na zgłoszenie się kolejnej ofiary rozpoczęło się kolejne postępowanie.

– Równolegle z toczącym się postępowaniem i procesem bp Roman Pindel spotykał się z ofiarą, odpowiadając na jego potrzebę, wsłuchując się ze współczuciem w przeżycia, zachęcając do wskazania innych pokrzywdzonych oraz oferując pomoc m.in. psychologa. Pokrzywdzony był informowany o postępach w toczącej się sprawie i rezultatach procesu – zapewnia dziś ks. Kierczak.

Jak z perspektywy czasu komentuje to zwierzchnik diecezji bielsko–żywieckiej?

– To był rok 2014, gdzie te sprawy nie były jeszcze tak powszechnie opanowane jak dziś. Można powiedzieć, że dopiero uczyliśmy się procedur. Dzisiaj w stosunku do 2014 r. mamy o wiele większe doświadczenie, które przekłada się na większą wrażliwość wobec pokrzywdzonych – tłumaczy mi bp Roman Pindel.


Foto: Paweł Sowa / Agencja Gazeta
Poświęcenie pomnika Jana Pawła II przed kurią bielsko-żywiecką, 2006 r.

12.

To jednak nie zamyka całej sprawy. Pod koniec 2018 r. Watykan poinformował o planowanym 21–24 lutego 2019 r. spotkaniu z papieżem Franciszkiem nt. ochrony małoletnich w Kościele. Ojciec Święty polecił, by przewodniczący episkopatów spotkali się z ofiarami księży pedofilów. To co papież Franciszek nakazał, uczynił również szef polskiego episkopatu – abp Stanisław Gądecki.

– Nasze spotkanie miało miejsce 14 maja w Warszawie. Pojechałem tam razem z o. Żakiem. Już po raz kolejny przedstawiłem swoją sprawę niemając w zasadzie żadnych nadziei, że to spotkanie cokolwiek zmieni – przypomina sobie dziś Janusz Szymik.

Warto przyjrzeć się jednak datom: 9 maja papież Franciszek ogłasza swoje motu proprio, zgodnie z którym karze podlegają również biskupi, którzy tuszowali przestępstwa wykorzystania seksualnego. 14 maja Janusz Szymik mówi abp. Gądeckiemu o swojej sytuacji, wymieniając bp. Rakoczego oraz kard. Dziwisza jako tych, którzy mieli wiedzę na ten temat, a nic nie zrobili. Ze względu na vacatio legis nowe prawo zaczyna obowiązywać od 1 czerwca 2019 r.

Dlaczego abp Gądecki 1 czerwca nie wdrożył papieskich instrukcji i nie zgłosił do Watykanu zaniechań innych hierarchów?

Mając na uwadze dobro osób pokrzywdzonych, spotkanie to miało charakter duszpasterski i prywatny, w związku z tym treści nie były ani protokołowane, ani archiwizowane” – dowiedziałem się z Biura Prasowego Konferencji Episkopatu Polski.

Czy podczas spotkania prywatnego lub duszpasterskiego nie obowiązują normy, które stworzył papież Franciszek? Na to pytanie nie otrzymałem już żadnej odpowiedzi.

– Znowu możemy mówić o zaniedbaniu moralnym. Tym bardziej, jeśli się ma usta pełne frazesów, że dobro ofiar jest na pierwszym miejscu – komentuje kanonista dr Piotr Szeląg.

13.

W 2019 r. Szymik po raz kolejny postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i na mocy motu proprio Vos estis lux mundi, zgłosił papieżowi Franciszkowi, że bp Tadeusz Rakoczy przez lata konsekwentnie tuszował sprawę jego oprawcy.

– W piśmie z 9 lipca 2019 r. skierowanym do nuncjusza apostolskiego abp. Salvatore Pennacchio zwróciłem uwagę na zamierzone, świadome i celowe ukrywanie czynów przestępczych ks. Jana Wodniaka przez bp. Rakoczego. Wyraziłem nadzieję, że dobrem Kościoła jest dobro ofiar, a nie pedofilów i ich promotorów – tłumaczy mi Szymik.

Jak się jednak okazało, to pismo również zostało bez odpowiedzi. Po ponad siedmiu miesiącach oczekiwań wszczęcia postępowania wyjaśniającego wobec biskupa seniora, do nuncjusza apostolskiego trafia kolejne pismo w tej samej sprawie.

W końcu przyszła odpowiedź. Potwierdzono w niej otrzymanie korespondencji z 9 lipca ub. r. i zapewniono, że „Nuncjatura zajęła się sprawą niezwłocznie” i wystąpiła o potrzebną dokumentację w tej sprawie do kurii bielsko–żywieckiej.

Gdy sam wysłałem pytania do Nuncjatury Apostolskiej w Polsce, by ustalić, kiedy dokładnie dotarła do niej informacja o zaniechaniach bp. Rakoczego oraz co Nuncjatura zrobiła w tej sprawie, otrzymałem jedynie niepodpisaną przez nikogo odpowiedź: „prowadzone jest postępowanie na mocy motu proprio „Vos estis lux mundi”.

Kiedy próbowałem telefonicznie dowiedzieć się, dlaczego pod wiadomościami Nuncjatury nikt się nie podpisuje oraz dlaczego nie otrzymałem odpowiedzi, pani w sekretariacie, która również nie chciała się przedstawić, najpierw się rozłączyła, a później zasugerowała, że moje pytania są niewłaściwe.

Według kanonisty instytucja apostolska nie dochowała terminów przewidzianych w papieskiej instrukcji.

– Nuncjusz powinien natychmiast poinformować Kongregację, czyli w lipcu 2019 , a ta niezwłocznie lub w ciągu trzydziestu dni od otrzymania zawiadomienia od nuncjusza powinna nakazać konkretnemu biskupowi lub nuncjuszowi prowadzenie postępowania – tłumaczy dr Szeląg.

Dopiero w czerwcu 2020 r. poszkodowany, który prawie rok wcześniej zgłosił sprawę do Nuncjatury, otrzymał informację, że do przeprowadzenia dochodzenia wstępnego Watykan wyznaczył metropolitę krakowskiego abp. Marka Jędraszewskiego. Wysłałem pytania do jego biura prasowego, na jakim etapie jest śledztwo, ale od trzech tygodni nie uzyskuję odpowiedzi.

14.

Śledztwo, które trwa, zostało zlecone przez Watykan i dotyczy zaniedbań, których przez lata dopuszczać się miał bp Tadeusz Rakoczy. Dlaczego to takie istotne?

– W latach 1978–1992 ks. Tadeusz Rakoczy należał do grona najbliższych współpracowników papieża Jana Pawła II. Był w tym czasie zatrudniony w Sekretariacie Stanu Stolicy Apostolskiej – zwraca uwagę ks. prof. Andrzej Kobyliński.

Duchowny, który doskonale pamięta tamte czasy, przypomina też, jak istotną rolę bp Rakoczy odgrywał wtedy dla Kościoła polskiego.

– Jan Paweł II utworzył w Watykanie dla naszego kraju odrębną Sekcję Polską. Jej głównymi twórcami byli: ks. Tadeusz Rakoczy i ks. Józef Kowalczyk, późniejszy nuncjusz apostolski w Warszawie i prymas Polski. W Sekcji Polskiej watykańskiego Sekretariatu Stanu podejmowano większość najważniejszych decyzji dotyczących „Solidarności”, stanu wojennego, pierestrojki Gorbaczowa, przygotowań do obrad Okrągłego Stołu, naszego modelu transformacji ustrojowej w 1989 r. czy nominacji biskupich w Polsce – zaznacza etyk.


Foto: diecezja.bielsko.pl
Jan Paweł II i bp Tadeusz Rakoczy

Poza tym bp Rakoczy i kard. Dziwisz w latach 1957–1963 razem studiowali w krakowskim seminarium i święcenia odebrali z rąk ówczesnego metropolity krakowskiego – bp. Karola Wojtyły.

W następnych latach bp Rakoczy był prefektem i ojcem duchownym tego samego seminarium w czasie, gdy studiował tam Jan Wodniak. W momencie, gdy w 1978 r. Karol Wojtyła został papieżem, bp Rakoczy od razu zostaje pracownikiem Stolicy Apostolskiej, gdzie współpracuje cały czas ze Stanisławem Dziwiszem.

Próbowałem skontaktować się z bp. Rakoczym. Jego kapelan ks. Jerzy Urbaniec przekazał mi jednak, że do momentu wyjaśnienia sprawy biskup senior nie będzie rozmawiał z dziennikarzami.

15.

Zdaniem prawnika Artura Nowaka, sprawa Janusza Szymika doskonale pokazuje, jak przez lata traktowane były ofiary wykorzystywania seksualnego w Kościele.

– W zasadzie do 2007 r. tylko w niektórych diecezjach sprawy przesyłano do Watykanu. Do tego czasu proceder przerzucania pedofili z parafii na parafię utrwalił się na dobre. Biskupi brali czynny udział w tuszowaniu tego typu spraw, oczerniali wręcz ofiary – tłumaczy w rozmowie z Onetem Nowak.

– Janusz Szymik jest dziś wrakiem człowieka. Zrobiono mu wielką krzywdę. W przestrzeni Kościoła – miejsca, które z założenia powinno być bezpieczne dla dzieci, złamano mu życie. Takich spraw jest setki, może tysiące – podkreśla.

– Jeśli Kościół chce się oczyścić, powinien przekazać wszystkie zgłoszenia sprzed lat prokuraturze. Nie powinien się zasłaniać tym, że wcześniej nie było takiego obowiązku. To załatwiłoby sprawę, byłoby konkretnym działaniem pokazującym, że tej instytucji faktycznie zależy na dzieciach. Księża pedofile nadal pracują z dziećmi, są jak tykająca bomba – dodaje Artur Nowak.


Foto: Paweł Sowa / Agencja Gazeta
Poświęcenie pomnika Jana Pawła II przed kurią bielsko-żywiecką, 2006 r.

16.

Kuria diecezjalna diecezji bielsko–żywieckiej znajduje się w Bielsku–Białej, tuż przy kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa. Właśnie tam podczas pielgrzymki w maju 1995 r. modlił się Ojciec Święty. Zresztą pielgrzymka Jana Pawła II była do tej pory najważniejszym wydarzeniem w historii tej diecezji.

Na pamiątkę, dekadę później, na dziedzińcu kurii postawiono wielki pomnik siedzącego na fotelu papieża Polaka modlącego się na różańcu. Jego odsłonięciu, które nastąpiło w październiku 2006 r. towarzyszyła wielka feta, podczas której poświęcenia dokonali kardynał Stanisław Dziwisz i biskup diecezji bielsko–żywieckiej Tadeusz Rakoczy.

Na monumencie umieszczono słowa wypowiedziane przez Jana Pawła II: „Życzę, aby w waszym życiu nigdy nie zabrakło miejsca dla Chrystusa. Życzę temu miastu, by w nim nigdy nie zabrakło miejsca dla Chrystusa”.

PS.

W ostatnim okresie wielokrotnie próbowałem skontaktować się z ks. Janem Wodniakiem, ale nie chciał komentować sprawy.

Po moim dziennikarskim śledztwie w najbliższą niedzielę parafię św. Marii Magdaleny w Międzybrodziu Bialskim odwiedzi biskup pomocniczy diecezji bielsko–żywieckiej ks. Piotr Greger. To jemu od początku kuria powierzyła sprawę Janusza Szymika.

Chcesz opowiedzieć swoją historię? Napisz: szymon.piegza@grupaonet.pl

https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/pedofilia-w-kosciele-jak-ka…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.