Szymon Piegza: Niedawno w onecie publikowaliśmy reportaż ,,Walka Andrzeja z Goliatem” o ofiarach ks. Stanisława P. Wcześniej ci sami pokrzywdzeni zwrócili się o pomoc właśnie do księdza. Jak ta historia się zaczęła?

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Pierwszy pokrzywdzony zgłosił się do mnie w lipcu ubiegłego roku, miesiąc po opublikowaniu mojej ostatniej książki pt. „Kościół musi być przezroczysty”, a która w dużej części dotyczyła właśnie skandali obyczajowych.

Pan Andrzej, bo takie nadałem mu imię w publikacjach na blogu, przyjechał do mnie i opowiedział mi swoją historię. Muszę powiedzieć, że zetknąłem się wcześniej z wieloma podobnymi sprawami, ale ta była bardzo wstrząsająca.

Dlaczego tak bardzo księdzem wstrząsnęła?

Przede wszystkim dlatego, że wprawdzie był jeden sprawca, ks. Stanisław P. z diecezji tarnowskiej, ale bardzo wiele ofiar, małych chłopców. Dziś są dorosłymi mężczyznami, ale większość z nich wciąż przeżywa swoją traumę. Dodam, że relacja pana Andrzeja była potwierdzona bardzo wieloma dokumentami, w tym też nagraniami telefonicznymi, które sam zebrał w ciągu dziesięciu lat.

Gdy 2 sierpnia opisałem to na blogu wówczas zaczęły się zgłaszać kolejne ofiary.

Ilu poszkodowanych w sumie się zgłosiło?

Dostałem wiadomości od ośmiu osób, jedna z nich opisała aż sześć spraw – trzy z nich dotyczyły molestowania jej braci, a trzy osób spośród znajomych. Oprócz tego były też osoby anonimowe, które szczegółowo opisały swoje krzywdy, ale nie chciały się ujawnić. To pokazuje, jak wiele było ofiar jednego duchownego.

„Biskup Skworc złamał procedury watykańskie”

Czy było w tej „tarnowskiej” historii coś, co księdza szczególnie zaskoczyło?

Najbardziej zaskoczył mnie fakt, że ówczesny biskup tarnowski, dziś arcybiskup katowicki, Wiktor Skworc dowiedział się o molestowaniach w 2002 r. od rodziców i nauczycieli z parafii Wola Radłowska, w której sprawca był proboszczem. Usunął go wprawdzie z urzędu i wysłał na „urlop zdrowotny”, ale nie powiadomił o tym ani prokuratury, ani władz watykańskich, chociaż od roku obowiązywała decyzja papieża Jana Pawła II, aby tego typu sprawy zgłaszać do Kongregacji Nauki Wiary. Oznacza to, że biskup Skworc złamał procedury watykańskie.

Co więcej, po kilku miesiącach skierował sprawcę do diecezji kamieniecko-podolskiej na Ukrainie, gdzie ów duchowny dokonał kolejnych molestowań. Dziś w tej diecezji toczy się osobne postępowanie, co powoduje, że mamy do czynienia ze skandalem o charakterze międzynarodowym.

Zaznaczę, że moja ciocia, która jako siostra zakonna przez 30 lat pełniła posługę w kilku diecezjach ukraińskich, nieraz mówiła mi, że polscy biskupi często stosowali taką praktykę, że na Ukrainę, Białoruś lub do Kazachstanu wysyłali nie tylko gorliwych kapłanów, którzy ze szlachetnych pobudek chcieli pomagać tamtejszym Kościołom lokalnym, ale też księży, którzy mieli coś na sumieniu.

Wydaje się więc, że historia ks. P. to klasyczna historia pedofila w sutannie, którego przenoszono z parafii na parafię, udając, że nie ma żadnego problemu.

Po powrocie z Ukrainy ks. Stanisław P. wrócił do duszpasterstwa w diecezji tarnowskiej. Uczył w szkole w Krynicy-Zdroju, prowadził rekolekcje, wyjeżdżał na pielgrzymki do Rzymu i brał udział w najróżniejszych uroczystościach kościelnych, koncelebrując msze święte. Dla ofiar jego obecność w Kościele była dodatkowym bólem.

Przez kilka lat chodził też po kolędzie w jednej z parafii koło Brzeska. W czasie wizyt w domach, co opisał jeden ze świadków, nadal wykazywał nadmierne zainteresowanie małymi chłopcami, których brał na kolana. Zaskakujące jest, że o tym wszystkim wiedziały władze kościelne. Wiedzieli także ci, którzy kierowali diecezją tarnowską po przejściu biskupa Skworca do Katowic.

Chce ksiądz powiedzieć, że obecny biskup tarnowski Andrzej Jeż też zaniedbał sprawę ks. P.?

Tak wynika z relacji świadków, ale to powinna zbadać prokuratura i państwowa komisja ds. pedofilii.

Dla mnie osobiście zaskoczeniem była relacja pomiędzy ofiarą, panem Andrzejem, a jego oprawcą – ks. Stanisławem. Zraniony przed laty mężczyzna nie szukał zemsty, sam zresztą już dawno wybaczył człowiekowi, który go skrzywdził.

Taka postawa zdarza się u ludzi bardzo wierzących, którzy nie chcą zemsty, ale jedynie sprawiedliwości i odsunięcia sprawcy od kontaktów z dziećmi i młodzieżą.

Nie dziwię się jednak tym, którzy reagują inaczej i żądają odszkodowania finansowego, bo przecież mają złamane życie. Poza tym odszkodowanie może mieć też charakter prewencyjny wobec tych, którzy chcieliby dalej tuszować te sprawy. Tyle tylko, że w naszych realiach pieniądze na wypłatę pójdą nie z kieszeni tuszujących biskupów czy przełożonych, którzy nadal będą żyć w swoich rezydencjach, ale z kas diecezjalnych i parafialnych, czyli z kieszeni świeckich wiernych i uczciwych księży.

Najbardziej zaskoczył mnie fakt, że bp Skworc nie powiadomił ani prokuratury, ani władz watykańskich, chociaż od roku obowiązywała decyzja papieża Jana Pawła II. Oznacza to, że biskup złamał procedury watykańskie

Coraz częściej ofiary żądają dziś odszkodowań finansowych, ponieważ znacznie bardziej ich bulwersuje nie sam fakt, że zostali skrzywdzeni przez księdza pedofila, ale to, że najwyżsi dostojnicy kościelni, którzy powinni być wzorem i przykładem, ukrywali te zbrodnie; że stawali po stronie oprawców, nie ofiar.

Pamiętajmy, że ofiarami molestowań, jak i ich tuszowania, są nie tylko pokrzywdzeni, ale i osoby tworzące Kościół, który składa się przecież ze wszystkich ludzi ochrzczonych, a nie tylko biskupów i księży. Ich bowiem boli tak sam grzech, jak i jego tuszowanie.

Podobnie było z lustracją. Wiernych gorszyła nie tyle sama współpraca z komunistami, co tuszowanie i bezkarność sprawców. Kościół musi stanąć w prawdzie. Tak, jak to uczynili ewangeliści. Przecież teraz, w Wielkim Poście, słyszymy na mszach świętych o zdradzie Judasza i zaparciu się św. Piotra. Autorzy poszczególnych Ewangelii nie bali się tego opisać.

Co więcej, pokazali różnicę pomiędzy Judaszem a św. Piotrem. Jeden i drugi zdradził. Jednak Judasz nie potrafił pojednać się z Chrystusem i popełnił samobójstwo. Piotr natomiast przeprosił, a Jezus uczynił go pierwszym papieżem. Możemy sobie zadać pytanie, czy Chrystus powierzyłby mu ten urząd, gdyby kłamał i wszystkiego się wypierał? Z pewnością nie.

Niestety podobnych spraw do tej z diecezji tarnowskiej w polskim Kościele jest wiele. Część z nich pewnie dopiero poznamy, gdy ujawnią je dociekliwi dziennikarze lub ksiądz Isakowicz-Zaleski opisze na swoim blogu.

Dam przykład z archidiecezji krakowskiej. W 2006 r. rodzice ministranta z jednej z parafii w Krakowie zgłosili do kurii sprawę proboszcza. Nawiasem mówiąc, ten człowiek to czynny homoseksualista, mający w Instytucie Pamięci Narodowej pękatą teczkę, w której Służba Bezpieczeństwa opisywała jego „wyczyny”. Ci rodzice zarzucili mu molestowanie ministranta. Kuria odwołała go i wysłała na „urlop zdrowotny”, ale po paru miesiącach mianowała go proboszczem w innej parafii.

Podobnie było w diecezji sandomierskiej, gdzie po zgłoszeniu zarzutów o molestowanie małych chłopców, proboszcza ks. Józefa G. przeniesiono z Tarnobrzegu do Ostrowca Świętokrzyskiego, gdzie nadal miał kontakt z dziećmi i młodzieżą. Jedna z ofiar zgłosiła się do mnie, o czym też pisałem na blogu.

Pokrzywdzony dostarczył dowód w postaci taśmy magnetofonowej z nagraniem rozmów. Wtedy biskupem sandomierskim był Andrzej Dzięga, obecnie arcybiskup w Szczecinie. Dziś kuria twierdzi, że taśma zaginęła. Napisałem w tej sprawie do księdza prymasa Polaka, dostałem już odpowiedź. Jednak poza tym ze strony kościelnej panuje głucha cisza.

„Kościół w Polsce nie daje sobie rady z wyjaśnianiem trudnych spraw”

Jak Kościół powinien takie sprawy wyjaśniać? Czego by ksiądz oczekiwał?

Wszystkie powyższe historie przede wszystkim pokazują, że Kościół w Polsce nie daje sobie rady z wyjaśnianiem trudnych spraw. Podobnie było zresztą z lustracją, którą zadeptano w 2007 r. Wciąż panuje mentalność „oblężonej twierdzy”, choć komunizm upadł 30 lat temu.

We wspomnianym wywiadzie rzece pisałem, że Kościół musi być przezroczysty. Jak akwarium, do którego może zaglądnąć każdy, nawet ludzie niewierzący czy wierni innych wyznań. Poza tym, jak w akwarium, musi być dopływ tlenu i filtr, którzy oczyszcza z nieczystości. Niby proste, ale w polskim Kościele wciąż z tym są ogromne problemy.

Kto zawiódł, kto ma na sumieniu te wszystkie ofiary wykorzystywania seksualnego oraz inne, niewyjaśnione sprawy?

Przykro mi to mówić, ale zawiodły przede wszystkim dwie osoby, które uważają się za najbliższych współpracowników papieża Jana Pawła II. Pierwszą z nich jest abp Józef Kowalczyk, który przez 30 lat miał decydujący wpływ na nominacje w polskim episkopacie. Najpierw jako kierownik polskiej sekcji w watykańskim Sekretariacie Stanu, a później jako nuncjusz apostolski w Warszawie, a następnie jako prymas Polski.

Dodam, że w aktach wywiadu PRL Józef Kowalczyk zarejestrowany jest jako kontakt informacyjny o ps. Cappino. To z jego winy biskupami w ważnych diecezjach polskich zostawali nie tylko ludzie uczciwi i prawi, ale i tacy, na których ciążyły zarówno skandale obyczajowe, jak i współpraca z SB.

Nierzadko byli to ludzie bezpośrednio powiązani z arcybiskupem Kowalczykiem.

Klasycznym przykładem jest sprawa Juliusza Paetza, z którym abp Kowalczyk przyjaźnił się w Watykanie, a który po wybuchu skandalu obyczajowego, dostał „kopa w górę”, zostając biskupem w Łomży. Pomimo kolejnych skandali na tle homoseksualnym został awansowany na arcybiskupstwo poznańskie, gdzie, jak wiemy, doszło do kolejnych niegodnych zachowań. Informacje o tym wszystkim blokował właśnie nuncjusz Kowalczyk, dla którego dobro sprawcy było ważniejsze od dobra ofiar.

Podobnie było ze wspomnianym już biskupem tarnowskim Skworcem, który także był tajnym współpracownikiem, a na którym ciąży dodatkowo niewyjaśniona seria samobójstw księży. Pomimo tego z protekcji Kowalczyka, który pochodzi z diecezji tarnowskiej, i tutaj obecnie przebywa, też dostał „kopa w górę”, obejmując arcybiskupstwo w Katowicach.

Kolejną osobą, która zawiodła, jest kard. Stanisław Dziwisz. Nie tylko stłamsił on lustrację, aby chronić swoich kolegów, ale, zwłaszcza w ostatnich latach pontyfikatu Jana Pawła II, wpływał na nominacje biskupie, promując osoby niegodne. Przykładem jest awans Józefa Wesołowskiego, który dzięki jego protekcji doszedł do godności arcybiskupa i nuncjusza apostolskiego. Za molestowania nieletnich chłopców na Dominikanie ów duchowny został wydalony ze stanu kapłańskiego. Kardynał, który przyjaźnił się z nim od wielu lat (obaj pochodzili z Podhala), nie mógł nie wiedzieć o jego skłonnościach.

Inny hierarcha, który również znał kard. Dziwisza i pochodzi z Podhala, to biskup krakowski Jan Szkodoń. Dziś sam został oskarżony o molestowanie nieletniej dziewczynki.

Ta sprawa toczy się już od roku i wciąż nie ma ostatecznej decyzji władz kościelnych, które przesłuchały wielu świadków. Dziwi ta przewlekłość postępowania, bo papież Franciszek obiecywał, że tego typu sprawy będą wyjaśniane w kilka miesięcy.

Przykro mi to mówić, ale zawiodły przede wszystkim dwie osoby, które uważają się za najbliższych współpracowników papieża Jana Pawła II. Pierwszą z nich jest abp Józef Kowalczyk. Drugi to osobisty sekretarz papieża kard. Stanisław Dziwisz

Co Kościół powinien robić z osobami, które dopuszczają się wykorzystania seksualnego oraz z tymi, którzy o takich czynach wiedzieli i to skrzętnie ukrywali?

Każdy ksiądz pedofil musi być usunięty ze stanu kapłańskiego, a za przestępstwa winien ponieść karę także z rąk władzy świeckiej.

Oczywiście konsekwencje winni ponieść także ci przełożeni kościelni (dotyczy to także zakonów), którzy, pomimo posiadania odpowiedniej wiedzy, tuszowali sprawę lub przenosili z parafii na parafię lub wysyłali za granicę. Uczciwość nakazywałaby, aby sami złożyli dymisję, ale gdyby autorefleksji zabrakło, to Watykan winien odwołać ich z urzędu lub przynajmniej zawiesić na czas toczącego się postępowania.

Do tej pory odsunięto tylko biskupa kaliskiego Janiaka po głośnym filmie braci Sekielskich i zawiadomieniu złożonym do Stolicy Apostolskiej przez prymasa Polaka i wspomnianego bp. Szkodonia. To dość niemrawy wynik.

Niestety schemat jest wszędzie ten sam: władze nie tylko kościelne, ale i świeckie wiedzą o wielu negatywnych zjawiskach, ale milczą. Reakcje są dopiero po materiałach medialnych. Tak było po pierwszym i drugim filmie braci Sekielskich oraz po filmie o ks. Dymerze czy innych publikacjach prasowych. Większość spraw jest branych na przeczekanie do momentu, gdy sprawca jest już albo na łożu śmierci (tak było w sprawach kard. Gulbinowicza, ks. Dymera i wspomnianego Wesołowskiego), albo przeszedł na emeryturę (np. abp Głódź w Gdańsku czy bp Mering we Włocławku).

Dodam, że tak samo jest w sprawach zwykłych księży. Przykładem jest niedawno opisana przeze mnie sprawa pana Kazimierza z Małopolski, który był molestowany przez kilku księży z archidiecezji krakowskiej i księdza polonijnego z archidiecezji Newark w USA. W latach 2005–2015 kilkukrotnie pisał w tej sprawie do kardynała Dziwisza, a nawet dwukrotnie był u niego na audiencji. Obiecywano mu realną pomoc, ale w rzeczywistości okazywała się ona znikoma. Gdy kardynał przeszedł na emeryturę, sprawa zamarła. W 2019 r., czyli za czasów nowego metropolity krakowskiego, ponownie poinformował kurię o swojej krzywdzie, ale nie dało to efektu. Dochodzenie prowadziła też prokuratura, ale umorzono je ze względu na przedawnienie, choć biegły psycholog potwierdzał prawdziwość zeznań pokrzywdzonego.

Dodam, że w swoich listach pan Kazimierz wymienił nazwiska księży, którzy dopuszczali się molestowań, ale żaden z nich nie został przez kardynała pociągnięty do odpowiedzialności. Dzisiaj spośród nich dwóch już nie żyje, jeden jest na emeryturze, ale trzej pozostali są nadal proboszczami.

„Polski Kościół działa jak korporacja, liczą się tylko dwie zasady”

To kolejna sprawa, po historii Janusza Szymika z Międzybrodzia Bialskiego, w której pojawiają się zarzuty wobec kard. Dziwisza o brak reakcji i przyzwalanie na dziejące się zło. Czy wierzy ksiądz jeszcze w sens apelowania do sumień kościelnych hierarchów i wzywanie ich do dymisji lub ukorzenia? Mam wrażenie, że te apele od lat nie przynoszą żadnego skutku.

Znam tylko dwa przypadki z czasów po 1990 r., że biskupi polscy złożyli rezygnację, gdy uznali, że wyrzuty sumienia nie pozwalają im dalej pełnić posługi. Pozostali idą w zaparte. Oczywiście w polskich realiach apele, przy obecnym składzie prezydium Episkopatu, to wołanie na puszczy. Media związane z władzami kościelnymi i państwowymi faszerują czytelników przeróżnymi teoriami spiskowymi, według których dążenie do oczyszczenia to „zamach na Kościół” i efekt tajnych operacji „wrogich sił”. Atakowane są też osoby, które stanęły po stronie ofiar. Dlatego też konieczna jest interwencja Watykanu.

Co do samooczyszczenia, to dzieje się to w innych krajach. Przykładem jest episkopat francuski, który poprosił świeckiego prawnika Jeana-Marca Sauvé, aby utworzył komisję do zbadania nadużyć seksualnych w Kościele. Od 2018 r. komisja ta, złożona wyłącznie z ludzi świeckich, także osób niewierzących lub należących do innych wyznań, przebadała kilka tysięcy przypadków, cofając się aż do 1950 r. i badając także sprawy osób już nieżyjących. Raport jest wstrząsający, ale bardzo wiarygodny dla wszystkich.

Czy widzi ksiądz szansę na podobną komisję w Polsce?

Niestety polski Kościół działa jak korporacja, liczą się dwie zasady: po pierwsze, święty spokój, po drugie, dobro kolegów. Przykre to, ale bardzo prawdziwe.

Proszę zobaczyć, że po ujawnieniu sprawy w Szczecinie, poza księdzem prymasem, nikt z episkopatu się nie odezwał. Prezydium Konferencji Episkopatu Polski też milczy jak zaklęte. To pokazuje, jak polscy hierarchowie są daleko od nauczania papieży Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka.

Znam tylko dwa przypadki z czasów po 1990 r., że biskupi polscy złożyli rezygnację, gdy uznali, że wyrzuty sumienia nie pozwalają im dalej pełnić posługi. Pozostali idą w zaparte. Dziś apele do nich to wołanie na puszczy

Mówił ksiądz, że w Polsce konieczna jest stanowcza reakcja Watykanu, jednak póki co się na to nie zanosi. Czy zwykli wierni mogą w tej sytuacji wziąć sprawy w swoje ręce, czy mogą w jakiś sposób pomóc Kościołowi w rozliczeniu się z trudnymi sprawami?

Jak wspomniałem, Kościół to nie tylko biskupi i księża, ale wszyscy ludzie ochrzczeni. Przypomina to papież Franciszek, który wciąż podkreśla, że wielkim problemem Kościoła jest jego klerykalizacja i odsuwanie wiernych od współodpowiedzialności za jego losy. Dlatego też ludzie świeccy mają prawo, a nawet i obowiązek, sprzeciwiać się złu.

W jaki sposób?

Nie chodzi o bunt czy rozłam, ale o oddolny nacisk na tych, którzy starają się wewnętrzne problemy „zamilczeć na śmierć”. Trzeba też dążyć do zerwania „sojuszu ołtarza z tronem”, bo żadna partia rządząca, czy to PiS, czy PO lub SLD, nie ma interesu w oczyszczeniu Kościoła. Dla każdej ekipy rządzącej Kościół słaby, tuszujący afery, jest bardzo wygodny, wtedy łatwo go od siebie uzależnić.

Marzy mi się niezależna, społeczna komisja na wzór francuski. Trzeba więc dążyć wszelkimi siłami do jej powstania, nawet gdyby episkopat się na nią nie zgadzał.

https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/ks-tadeusz-isakowicz-…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.