Stanisław Obirek

Skończył się okres ochronny dla polskich hierarchów

Historię kard. Stanisława Dziwisza trzeba napisać od nowa w świetle trzech faktów: opublikowanego przez Sekretariat
Stanu Stolicy Apostolskiej 10 listopada „Raportu Stolicy Apostolskiej na temat wiedzy i sposobu podejmowania decyzji
w sprawie byłego kardynała Theodore’a Edgara McCarricka (1930-2017)”, wyemitowanego 9 listopada
przez TVN24 reportażu Marcina Gutowskiego „Don Stanislao. Druga twarz kardynała Dziwisza” oraz komunikatu
Nuncjatury Apostolskiej w Polsce z 6 listopada w sprawie kard. Henryka Gulbinowicza. Dwa pierwsze fakty ostatecznie
pogrążają kard. Dziwisza, trzeci wskazuje na początek nowej polityki Watykanu wobec nadużyć seksualnych, jakich
w przeszłości sami dopuścili się polscy biskupi, bądź krycia przez nich przestępców seksualnych.

Trzy ważne fakty

Najpoważniejszy jest oczywiście raport w sprawie McCarricka, który watykański sekretarz stanu kard. Pietro Parolin
opatrzył takim oto komentarzem: „Publikujemy raport z bólem z powodu ran, jakie sprawa ta wywołała u ofiar, ich rodzin, w Kościele w Stanach Zjednoczonych, w Kościele powszechnym”. Dziennikarz „National Catholic Reporter” Joshua McElwee swoją analizę 450-stronicowego raportu zatytułował jednoznacznie: „Wybuchowy watykański raport w sprawie McCarricka obwinia głównie Jana Pawła II”. Spokojna lektura tego obszernego tekstu w istocie nie pozostawia żadnych wątpliwości. Błyskotliwa i dla wielu niezrozumiała kościelna kariera Theodore’a McCarricka, pozbawionego w lutym 2019 r. godności kardynalskiej i wydalonego ze stanu kapłańskiego, nie byłaby możliwa bez osobistego zaangażowania wybranego w 1978 r. na papieża Karola Wojtyły. Istotną rolę odegrał tu również osobisty sekretarz Jana Pawła II, dzisiejszy emerytowany kardynał, Stanisław Dziwisz. Jan Paweł II wymieniony został w dokumencie 111 razy, Dziwisz – 45 razy. Nazwisko innego wpływowego purpurata, kard. Angela Sodana, pojawia się 26 razy. To wymowna statystyka. Na dokładną analizę zawartości raportu trzeba poczekać, ale jedno jest pewne – mit nieskazitelnego papieża i jego dobrodusznego sekretarza runął jak domek z kart. Co ważne, ten bezlitosny ogląd obu postaci zawdzięczamy jednemu z najważniejszych urzędów watykańskich. Czy to oznacza początek procesu „odświęcenia” i „odbeatyfikowania” Karola Wojtyły?
Na to pytanie jeszcze za wcześnie. Jednak możemy powiedzieć, że na pomniku „największego Polaka” pojawiła się głęboka rysa. I być może bez Dziwisza tej rysy by nie było.

Co oznacza zdecydowane stanowisko Watykanu w sprawie kard. Henryka Gulbinowicza? To ciekawy, choć lakoniczny
dokument, który warto uważnie przeczytać. Poinformowano w nim, że „w wyniku przeprowadzenia dochodzenia ws. oskarżeń wysuwanych pod adresem kard. Henryka Gulbinowicza oraz po przeanalizowaniu innych zarzutów dotyczących kardynała, Stolica Apostolska podjęła w stosunku do niego decyzję o zakazie uczestnictwa w jakichkolwiek celebracjach lub spotkaniach publicznych oraz używania insygniów biskupich”. Kardynał został też pozbawiony prawa do nabożeństwa pogrzebowego w katedrze i pochówku w katedrze. Nakazano mu również wpłacenie „pewnej sumy pieniędzy jako darowizny na działalność Fundacji św. Józefa powołanej przez Konferencję Episkopatu Polski w celu wspierania działań Kościoła na rzecz ofiar nadużyć seksualnych, pomocy psychologicznej oraz prewencji i kształcenia osób odpowiedzialnych za ochronę nieletnich”. Jak na watykańskie stosunki to kara wyjątkowo dotkliwa, choć nie do końca wiadomo, czy Gulbinowicz zdaje sobie sprawę z tego, co go spotkało. Ma 97 lat, przebywa w szpitalu, a jego stan określa się jako poważny. Jednak nie sam Gulbinowicz jest ważny, chodzi bardziej o miejsce, jakie zajmował i nadal zajmuje w polskim Kościele. To kara symboliczna, dotykająca wszystkich, którzy dzięki niemu osiągnęli znaczące stanowiska w Kościele.
Część z nich, np. zdymisjonowany za krycie księdza pedofila bp Edward Janiak czy emerytowany już abp Sławoj Leszek
Głódź, zeszła z kościelnej sceny w niesławie. Można zasadnie domniemywać, że okres ochronny dla polskich hierarchów się skończył.

Wspomniany reportaż „Don Stanislao. Druga twarz kardynała Dziwisza” oznacza, że owa druga twarz – skorumpowanego i chroniącego pedofilów sekretarza polskiego papieża – jest tą, która na stałe przylgnie do Dziwisza. Poniższa historia ukazuje szerszy kontekst zaskakującej kariery urodzonego w 1939 r. w Rabie Wyżnej duchownego.

Wszystko miało swoją cenę

Kard. Stanisław Dziwisz trafił na czołówki światowych mediów za sprawą reportażu opublikowanego 15 października
2020 r. na opiniotwórczym portalu pisma postępowych katolików amerykańskich „National Catholic Reporter”. Tekst
polskiego dziennikarza piszącego dla Onetu, Szymona Piegzy, nie był jednak okolicznościowym reportażem
przypominającym bliskie Dziwiszowi daty, które zmieniły jego życie. Jak wiadomo, sto lat temu urodził się Karol Wojtyła, mąż opatrznościowy, który wprowadził Stanisława Dziwisza na światowe salony katolicyzmu. Od czasu wyboru Wojtyły na papieża 16 października 1978 r. wszyscy, którzy chcieli się ogrzać w cieple polskiego papieża, musieli zadbać o dobre relacje z don Stanislao, jak nazywali papieskiego sekretarza Włosi, dla których jego nazwisko było nie do wymówienia.
Czasem chodziło o pamiątkowe zdjęcie, czasem o miejsce na porannej mszy w prywatnej kaplicy papieża. W większości
były to zwykłe zabiegi marketingowe, gwarantujące papieżowi popularność i wyrażające autentyczne przywiązanie do jego osoby, i nie łączyły się z jakimiś dodatkowymi opłatami. Jednak bywało inaczej, co też jest udokumentowane, choć niezbyt dokładnie.

Jak wiadomo, finanse Watykanu należą do pilnie strzeżonych tajemnic i już kolejny papież ma problem z ich poznaniem. Z tą tajemnicą nie inaczej jest w przypadku don Stanislao. W Rzymie mówiono, że ci, co chcieli zasiadać w pierwszych rzędach na środowych audiencjach Jana Pawła II, gotowi byli płacić Dziwiszowi nawet 5 tys. dol. Jeśliby tę kwotę pomnożyć przez długie lata sekretarzowania polskiemu papieżowi, to uzbierają się setki milionów dolarów. Wiele znaków zapytania rodzi ofiarowywanie krwi i pamiątek po papieżu (handlowanie nimi, jak mówi wielu). Wątek finansowy to najmniej poznana sfera działalności Dziwisza, tej tajemnicy pilnie strzeże nie tylko sam don Stanislao, ale i cała struktura kościelna.

Dwóch autorów, Gerald Renner i Jason Berry, w książce „Śluby milczenia. Nadużywanie władzy za pontyfikatu Jana Pawła II” dokładnie opisało trwającą dziesięciolecia bezkarność Marciala Maciela, założyciela Legionu Chrystusa, który miał zawsze łatwy dostęp do Jana Pawła II. Ciągle jeszcze oczekuje na opisanie kariera byłego kardynała Theodore’a
McCarricka, choć watykański raport w jego sprawie część tajemnicy ujawnia. Wszystko miało swoją cenę. Najwyżej
cenioną walutą była wierność doktrynie, a dokładniej rzecz ujmując, konserwatywnej wizji seksualności, i bezkrytyczna
wierność papieskiemu nauczaniu.

Te dwa wymiary katolicyzmu stały się wyznacznikiem doktryny Jana Pawła II. Stanisław Dziwisz miał bezbłędne wyczucie oczekiwań suwerena. Podejrzani o brak wierności nie byli dopuszczani przed papieskie oblicze, nie mogli też liczyć na żadne urzędy, a często tracili nawet katedry uniwersyteckie. Boleśnie przekonał się o tym już w 1979 r. jeden
z najbardziej znanych teologów katolickich Hans Küng, który otworzył długą listę teologów oskarżanych o odejście
od prawowiernej doktryny. Zresztą nie wszyscy o ten dostęp się starali. Mówiąc krótko, katolicyzm za polskiego papieża
stał się religią dworską z wszystkimi tego konsekwencjami. Główną rolę w owym dworskim ceremoniale odgrywał
osobisty sekretarz papieża.

Kardynał obnażony

Nie o tym jednak traktował tekst Piegzy. Mówił o czymś zupełnie innym. Już jego tytuł zdradzał treść: „Potężny polski
kardynał Dziwisz oskarżony o tuszowanie przypadków pedofilii”. Jak się wydaje, tym razem Dziwisz się nie wywinie,
a jego atak na ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego (zdaniem kardynała głównego winowajcy całego zamieszania)
wskazuje, że zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności. Tyle że trafiła kosa na kamień, ks. Isakowicz-Zaleski w coraz
liczniejszych i śmielszych wywiadach obnaża kłamstwa Dziwisza. Janusz Szymik, główny bohater wspomnianego
reportażu, napisał list do papieża Franciszka i ma nadzieję, że cały polski episkopat poda się do dymisji. Ten list został
upubliczniony 8 października i żyje już własnym życiem. Pisze Szymik: „Obecnie, kiedy upubliczniłem swoją historię,
kard. Dziwisz nie pierwszy raz zaprzecza, by miał jakikolwiek związek z tuszowaniem nadużyć na tle seksualnym.

Wszyscy jednak wiemy, że poczynając od lat 90., odkąd Jan Paweł II podupadł na zdrowiu, w Watykanie wiele od niego
zależało. Dziś zaprzecza, że otrzymał od ks. Zaleskiego list w sprawie ofiar, w tym moje świadectwo”. Swój list kończy
wezwaniem do działania: „Niestety, po 27 latach walki o sprawiedliwość straciłem już wiarę, że polscy biskupi
i arcybiskupi są w stanie poradzić sobie z problemem wykorzystywania seksualnego i że mają chęć i odwagę, by go
rzetelnie wyjaśnić. Dlatego idąc za propozycją kard. Dziwisza, proszę Cię, Ojcze Święty, o powołanie niezależnego składu takiej komisji i jak najszybsze wyjaśnienie mojej sprawy. Chcę, żeby podobnie jak bp Tadeusz Rakoczy został przykładnie ukarany”.

I tak powinno się stać. Sprawa jest tym pilniejsza, że chodzi o „kustosza pamięci św. Jana Pawła II”, jak Dziwisz lubi się
określać. A jeśli byłby przyzwoity, to powinien przynajmniej przeprosić ofiarę własnych zaniedbań. Nie ma bowiem
przesady w mówieniu i pisaniu, że od 1978 r. polskim Kościołem katolickim rządził sekretarz Jana Pawła II i to on ponosi współodpowiedzialność za to, co w tym Kościele się działo, zwłaszcza za ciemne tego strony. Robił bowiem wszystko, co w jego mocy, by wiele spraw nie wylądowało na biurku polskiego papieża. Dzisiaj już wiemy, że papieski sekretarz mógł naprawdę wiele. Zostało to dokładnie opisane zwłaszcza przez dwóch Amerykanów, dominikanina Thomasa Doyle’a i dziennikarza Jasona Berry’ego.

Ten pierwszy od wczesnych lat 80. jest obrońcą ofiar nadużyć seksualnych drapieżców w sutannach, drugi zaś autorem
przełomowych książek związanych z mroczną postacią założyciela Legionu Chrystusa, Marciala Maciela Degollada. W obu tych narracjach Dziwisz pojawia się wielokrotnie jako człowiek utrudniający dostęp ofiar i ich obrońców do Jana Pawła II. Swoistym podsumowaniem dziesiątków lat dziennikarskiego śledztwa i aktywności obrońców ofiar pedofilów w sutannach jest raport w sprawie McCarricka, który rzuca światło na praktyki tuszowania i chronienia pedofilów.

Sprawa, o której napisał dla Amerykanów Piegza, została wcześniej przez dziennikarza dokładnie opisana na portalu Onet. Podjęły ją również inne media. Najważniejsza w tej dramatycznej historii jest postać Janusza Szymika, ofiary seryjnego pedofila ks. Jana Wodniaka (patrz ramka). Ten ksiądz przez dziesięciolecia nie tylko cieszył się powszechnym szacunkiem w Międzybrodziu Bialskim, ale też szczycił przyjaźnią hierarchów krakowskiego Kościoła. Przez kilka lat pełnił zaszczytną funkcję kapelana kard. Franciszka Macharskiego. Sprawa zyskała dodatkowe nagłośnienie dzięki sporowi między ks. Isakowiczem-Zaleskim a kard. Dziwiszem. Dotyczy on tego, czy ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski dostarczył w 2012 r. kard. Dziwiszowi list obciążający ks. Wodniaka.

Dziwisz zasłaniał się brakiem pamięci, Isakowicz-Zaleski przytaczał zaś niezbite dowody, że tak właśnie się stało. Sprawa
zrobiła się na tyle głośna, że kardynał zdecydował się na dłuższą rozmowę z dziennikarzem TVN24 Piotrem Kraśką,
w której zamierzał wszystko wyjaśnić. Emisja tej rozmowy 20 października okazała się prawdziwą katastrofą wizerunkową kardynała – odsłoniła wszystkie słabości sekretarza Jana Pawła II i „strażnika jego dziedzictwa”. Celnie nazwała tę rozmowę katolicka teolożka Zuzanna Radzik, publikując następnego dnia na portalu młodych lewicowych katolików. Kontakt tekst zatytułowany „Kardynał obnażony”. Radzik kończy go interesującą uwagą, której nie powstydziłby się najbardziej nieprzejednany antyklerykał: „Ciężko mi się ekscytować tym wywiadem, bo jest pełen dokładnie tego, czego się spodziewałam: niezrozumienia lub nieprzyznawania wagi problemu oraz, co za tym idzie, braku impulsu nawrócenia i oczyszczenia, a także ubranego w wytarte frazy krętactwa służącego chronieniu siebie i dawnego przełożonego”. I ostatnie zdanie: „Nie czekajcie już na nic, porzućcie złudzenia. Czas na czyszczenie struktur, pociąganie do odpowiedzialności i głęboką reformę Kościoła”.

W podobnym tonie wypowiedział się Tomasz Terlikowski, a wpis zatytułowany „Kardynał Dziwisz, czyli ucieczka
od odpowiedzialności” ukazał się na portalu katolickiej „Więzi”. Pisze Terlikowski: „Mam nieodparte wrażenie,
że to nie redaktor Piotr Kraśko zaorał kardynała. On zaorał sam siebie. Udawaniem, brakiem umiejętności wzięcia
odpowiedzialności, mową-trawą”. I dodaje w ironicznym tonie: „Tak, to jest takie ludzkie, każdy z nas próbuje uciec
od odpowiedzialności, od swoich grzechów, od tego, w czym zawiódł. To jakoś zrozumiałe, ale nie trzeba udzielać
wywiadu, żeby pokazać, że nie widzi się ofiar i że jedyne, o czym się myśli, to ucieczka od odpowiedzialności”.

Moim zdaniem z powyższego wynika jedno: Dziwisz jest nie tylko twarzą polskiego Kościoła katolickiego. Ten Kościół
jest właśnie taki jak sekretarz Jana Pawła II. Celebrujący swoją niezbywalność w przestrzeni publicznej i jednocześnie
unikający jakiejkolwiek odpowiedzialności za własne uchybienia. Co więcej, każdą próbę zwrócenia na nie uwagi traktuje jako osobisty afront i atak na pamięć świętego papieża.

Jak widać, sami katolicy stracili serce do sekretarza Jana Pawła II. Czas się zastanowić, jak do tego doszło, bo przecież
nie może być tak, że jeden, nawet najmniej przemyślany wywiad odsłania nam zaskakującą prawdę o człowieku. Ten
wywiad to raczej zwieńczenie długiej drogi życiowej Dziwisza. I nie pomoże mu już linia obrony oficjalnych mediów
kościelnych z biuletynem KAI na czele, który niepodpisaną relację z nieszczęsnego wywiadu zatytułował: „Kard. Dziwisz:
Chcą przerzucić na mnie odpowiedzialność”.

Przypominam, że chodzi tu głównie o sprawę krycia ks. Jana Wodniaka, pedofila, który dzięki temu, że przez lata unikał
odpowiedzialności, krzywdził kolejne ofiary. W kwestii zaś szczególnie głośno podnoszonych wysokich opłat od znanych i notorycznych pedofilów, takich jak założyciel Legionu Chrystusa Marcial Maciel Degollado, pamięć akurat Dziwiszowi wróciła z wyjątkową jasnością, gdyż powiedział, że słyszał o tym, że wina jest zrzucana na niego i na Jana Pawła II: „Na miłość boską, nigdy takich pieniędzy nie widziałem. A jeśli składał, to nie wiem gdzie”. Prawdopodobnie i te sprawy zostaną niebawem wyjaśnione.

Marne osobowości nie znoszą wybitnych

Wiadomo, że właśnie Dziwisz pospołu z nuncjuszem abp. Józefem Kowalczykiem jest głównym odpowiedzialnym
za dzisiejszy kształt polskiego episkopatu. To, że prawie 30 polskich biskupów jest obciążonych tuszowaniem pedofilii
księży, w sposób pośredni obciąża również Dziwisza. Nie wspominam o innych „zasługach” polskich hierarchów, takich
jak jednoznaczne opowiedzenie się po stronie „Kościoła toruńskiego” czy równie zdecydowane poparcie dla autorytarnej władzy PiS.

Jednak dla mnie kwestia jest o wiele bardziej złożona i zasługuje nie tyle na mnożenie żarliwych zaklęć i ostentacyjne
oburzenie, ile na chłodne, analityczne podejście do instytucji, która na naszych oczach schodzi ze sceny dziejowej
ostatecznie skompromitowana. Ostatnim aktem jest wyreżyserowany wspólnie z partią rządzącą spektakl zaostrzenia
i tak już jednego z najbardziej restrykcyjnych praw aborcyjnych w Europie, do którego doszło w wyniku wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 22 października. Przejdzie on do historii jako kompromitacja zarówno polityki, jak i religii, które podały sobie rękę w stworzeniu piekła dla kobiet w Polsce. Polska polityka pospołu z religią robią wszystko, by polskie kobiety nie opuściły tego piekła. Na szczęście od 22 października wyszły na ulice i Strajk Kobiet stał się poważnym ostrzeżeniem zarówno dla polskiej klasy rządzącej, jak i dla polskiego kleru katolickiego.

Zejście Kościoła ze sceny dziejowej nie stanie się ani jutro, ani pojutrze. Nie sprawi tego najbardziej nawet
kompromitujący wywiad hierarchy. Będzie to spokojne odchodzenie z Kościoła kolejnych grup jego wyznawców. Tak się działo we wszystkich krajach Europy Zachodniej, łącznie z uchodzącą za wzór katolickości Irlandią, o czym ostatnio
przypomniała w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” była prezydent tego kraju Mary McAleese. Warto jej słowa przywołać, bo stanowią celny komentarz do tego, co się dzieje w Polsce: „Duchowni stali się nieistotni i stracili wpływ, zresztą z własnej winy. Dlatego autorytet Kościoła od pół wieku słabnie, a jego upadek nabiera tempa, co widać w malejącym wpływie na publiczne dyskusje o roli kobiet, prawach osób LGBTIQ+, prawach do reprodukcji, prawach do aborcji, prawach dzieci w kontekście edukacji itp. Kościół walczył, przegrywając bitwy na wszystkich frontach” („GW”
24 października 2020).

Czy jest jakieś logiczne lub choćby psychologiczne wyjaśnienie, dlaczego Dziwisz krył biskupów, którzy ewidentnie
kompromitowali Kościół? Wystarczy wspomnieć Henryka Gulbinowicza, Juliusza Paetza, Sławoja Leszka Głódzia
czy bohatera filmu braci Sekielskich „Zabawa w chowanego” Edwarda Janiaka. Tę listę można zresztą długo ciągnąć.
Jednym z możliwych wyjaśnień jest prosta zasada, że marne osobowości nie znoszą osobowości wybitnych czy chociażby mocnych, więc zadziałała selekcja negatywna.

Dopiero w tym kontekście można zrozumieć karierę Stanisława Dziwisza, jako żywo przypominającą tę Nikodema Dyzmy. Powieść Tadeusza Dołęgi-Mostowicza była przenikliwym paszkwilem na kariery w sanacyjnej Polsce, który mógłby się odnosić do wielu karier w polskim Kościele katolickim za długiego pontyfikatu Jana Pawła II. Podobnie jak w życiu literackiego pierwowzoru w historii tego syna podhalańskiej ziemi zaszły okoliczności, które wyniosły go na szczyty kościelnej kariery, ale jego człowiecza miałkość sprawiła, że nie tylko go przerosły, ale wręcz doprowadziły do tego, że stał się przykładem, by zacytować jeszcze raz Zuzannę Radzik, „krętactwa służącego chronieniu siebie i dawnego przełożonego”.

Budziłem jego irytację lub zniecierpliwienie

Moje drogi wielokrotnie krzyżowały się z drogami Stanisława Dziwisza. Były to przecięcia symptomatyczne i rzucające
wiele światła na jego osobowość i sposób postępowania. Znałem oczywiście wielu duchownych, którzy przyjaźnili się
i nadal przyjaźnią z kard. Dziwiszem i którzy tej przyjaźni zawdzięczają kościelne kariery. Moje zetknięcia z nim były
incydentalne, być może on sam żadnego nie pamięta, czemu zresztą bym się nie dziwił. Przeważnie budziłem jego irytację lub zniecierpliwienie. Sądzę, że takich jak ja spotkał na swojej drodze tysiące i może to tłumaczy jego amnezję.

W Rzymie z różnych powodów bywałem często, miało to związek albo z moimi studiami, albo ze sprawami zakonnymi.
Najpierw w latach 1980–1985 studiowałem we Włoszech, a potem w zakonie pełniłem różne funkcje, które wymagały
wyjazdu do Rzymu. Podczas jednego z takich pobytów spotkałem się z ks. Mieczysławem Mokrzyckim, który jest moim
krajanem. Gdy został on papieskim sekretarzem, spontanicznie zaprosił mnie do siebie i umówiliśmy się na kolejne
spotkanie. Kiedy po kilku dniach zadzwoniłem na podany telefon, w słuchawce zabrzmiał znajomy głos don Stanislao. Jego „słucham” skutecznie zamroziło dalsze kontakty z byłym, jak się dość szybko okazało, kolegą. Wiadomo, wszystkie
kontakty z otoczeniem Jana Pawła II nadzorował jedyny prawdziwy sekretarz. Choć Mokrzycki został w Watykanie
do 2007 r., nigdy na niezależność się nie wybił. Był kontrolowany przez Dziwisza.

Inny charakter miały nie tyle spotkania z Dziwiszem, ile jego reakcje na moje wywiady prasowe. Jeden z nich ukazał się
w sierpniu 2003 r. w „Przekroju”, w przeddzień przyjazdu do Polski papieża. Na początku września wezwał mnie
na dywanik prowincjał i zakazał mi wszelkich kontaktów z mediami. Gdy proponowałem napisanie np. w „Tygodniku
Powszechnym” tekstu (co redakcja, a dokładnie Krzysztof Kozłowski, mi zresztą proponowała), prowincjał powoływał się na oburzenie Dziwisza wymachującego numerem tygodnika z wywiadem, w którym określiłem Jana Pawła II mianem złotego cielca polskiego katolicyzmu. Nałożony na mnie zakaz jedynie to potwierdził.

Inny przykład dotyczy swoistego „spiskowania” w Rzymie z przyjacielem z lat dzieciństwa Karola Wojtyły, Jerzym
Klugerem. Chodziło o kilka słów papieża na otwarcie muzeum w obozie zagłady w Bełżcu, gdzie wraz z pół milionem
polskich Żydów została wymordowana niemal cała rodzina Klugera. Dla Klugera i dla mnie było rzeczą oczywistą, że don Stanislao takiej prośby nie przekaże (jako typowo polski ksiądz uważał, że papież i tak za dużo zajmuje się Żydami).
Napisaliśmy więc wspólnie prośbę, którą Kluger przekazał papieżowi do rąk własnych. Było to na tyle skuteczne, że przy
otwarciu muzeum takie słowa zostały przez lokalnego biskupa odczytane.

Wreszcie wywiad najsłynniejszy, bodaj z 2005 r., tuż po śmierci Jana Pawła II, dla belgijskiego „Le Soir”,
w którym nazwałem polskiego papieża rozsierdzonym proboszczem. Wtedy prowincjał nie tylko zakazał mi kontaktu
z mediami, ale również pozbawił mnie możliwości prowadzenia wykładów w Ignatianum, gdzie wówczas byłem
kierownikiem Katedry Antropologii Kultury. Koniec tych przygód jest wiadomy. W lipcu opuściłem zakon i podjąłem pracę na prywatnej uczelni, której rektor sam zatrudnienie mi zaproponował. Okazało się jednak, że nowy rządca archidiecezji o mnie pamiętał i zrobił wszystko, bym Kraków na zawsze opuścił.

A było to tak. W październiku 2005 r. miałem rozpocząć wykłady w Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego,
z którą miałem podpisaną umowę o pracę na rok. Jednak dość nieoczekiwanie zostałem wezwany przez jednego
z zarządzających uczelnią i dowiedziałem się, że niestety nie mogę pracy podjąć, bo… muszą mnie zwolnić. Chodziło o to, że swoją obecnością szkodzę uczelni, a dokładnie o to, że kardynał nie mógł znaleźć w kalendarzu terminu, by poświęcić nowe skrzydło uczelni, mruczał przy tym: „No bo wy tam macie tego Obirka”. Dopiero zapewnienie, że się mnie zwolni, umożliwiło wspomniane poświęcenie. Gdy dziennikarz „Polityki” Krzysztof Burnetko dopytywał kapelana kard. Dziwisza, czy to prawda, ten odpowiedział, że „kardynał ma ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie się Obirkiem”. Akurat jestem skłonny w to uwierzyć, jednak faktem jest, że pracę straciłem wskutek działań zapracowanego hierarchy.

Na tym historię właściwie można zakończyć. A w sprawie don Stanislao pozostaje czekać na wynik dochodzenia wiadomych watykańskich dykasterii, które mają wszystko wyjaśnić. Ale być może wyniki tych dochodzeń okażą się „ich prywatną opinią”, bo przecież polski katolicyzm kieruje się własną logiką, dla której zdanie papieża nie-Polaka nie ma większego znaczenia.

Czy to, co napisałem, oznacza koniec kariery Stanisława Dziwisza i jego odejście na śmietnik historii w niesławie? Trudno dociec. Wszystko zależy od reakcji zwykłych ludzi, którzy po prostu zaczynają mieć dość obecności w ich życiu
kościelnych karierowiczów.

Historia Janusza Szymika

Janusz Szymik jako 11-latek został ministrantem. Czuł się wybrany przez ks. Jana Wodniaka. „Początek tej historii sięga
kwietnia 1983 r., kiedy ksiądz zabrał mnie swoim samochodem na drugą pielgrzymkę Jana Pawła II do Polski – opowiadał reporterowi TOK FM Grzegorzowi Koziełowi. – Dla mnie to było wielkie przeżycie, bo Wodniak był dla mnie jak półbóg. Nie dość, że proboszcz, to jeszcze przecież były sekretarz kard. Macharskiego. Pierwsze kontakty seksualne nastąpiły w kwietniu 1984 r. Ksiądz zaprosił mnie po mszy do zakrystii, potem poszliśmy na plebanię. Zjedliśmy kolację. Proboszcz był serdeczny, opowiadał kawały. To mnie onieśmielało. Potem wstał, zakręcił mnie kilka razy w fotelu i bardzo mocno przytulił. Następnie wsadził moją rękę pod swoją koszulę, naprowadził na okolicę będącego w zwodzie członka. Dla mnie wtedy zawalił się świat, nie wiedziałem, co robić”.

Janusz Szymik mówił, że między nim a księdzem dochodziło do spotkań dwa-trzy razy w tygodniu: „W sumie naliczyłem, że między mną a księdzem doszło do 500 stosunków seksualnych, analno-oralnych, bo do tego się to sprowadzało”.

Mężczyzna był molestowany przez księdza do czerwca 1989 r.

„O tym, co robił ze mną ks. Wodniak, mówiłem dwukrotnie bp. Tadeuszowi Rakoczemu. Wydawało mi się, że kiedy
w 1993 r. wysłuchał mojego świadectwa, przyjął je ze zrozumieniem. (…) Ale on o wszystkim opowiedział sprawcy
i pozostawił ks. Wodniaka na parafii – pisze Janusz Szymik w liście otwartym do papieża Franciszka, który w październiku br. ujawnił portal Onet. – Kolejny raz przedstawiłem ks. bp. Rakoczemu swoje stanowisko w 2007 r. Również tym razem biskup nie zareagował (…). Swoją historię spisałem i przekazałem ks. Tadeuszowi Isakowiczowi-Zaleskiemu. (…) Ksiądz Tadeusz w 2012 r. przekazał moją historię bezpośredniemu przełożonemu bp. Rakoczego kard. Dziwiszowi. Nie przyniosło to jednak żadnego efektu. Sprawca był cały czas bezkarny. W tym czasie dopuścił się kolejnego nadużycia na szkodę osoby mi bliskiej. Dziś już wiem, że ofiar jest co najmniej kilkadziesiąt”.

W 2014 r. ks. Jan Wodniak został odwołany z funkcji proboszcza. Decyzję o usunięciu księdza z parafii podjął następca bp. Rakoczego bp Roman Pindel. Kongregacja Nauki Wiary skazała kapłana na pięcioletni zakaz publicznego wypełniania posługi kapłańskiej oraz nakazała pobyt w odosobnieniu. Ksiądz odbywa tę karę na terenie zakonu franciszkanów w Wieluniu.

Źródła: TOK FM, Onet, Deon

Raport w sprawie Theodore’a McCarrick

Raport watykańskiego Sekretariatu Stanu wskazuje uchybienia papieży, którzy pozwolili na awans byłego kardynała
Theodore’a McCarricka mimo powtarzających się zarzutów pod jego adresem o molestowanie seksualne.

Oskarżenia przeciw McCarrickowi pojawiły się, gdy został nominowany na arcybiskupa Waszyngtonu. W raporcie
podzielono je na cztery kategorie. (1) „Ksiądz 1” twierdził, że widział McCarricka podczas aktu seksualnego z innym
księdzem w czerwcu 1987 r., jego samego zaś McCarrick usiłował nakłonić do aktywności seksualnej później tego samego lata. (2) Seria anonimowych listów wysłanych do Konferencji Episkopatu USA, Nuncjatury Apostolskiej oraz wielu kardynałów w USA w latach 1992-1993 oskarżających McCarricka o pedofilię z jego „bratankami”. (3) Wiadomym było, że McCarrick dzielił swoje łóżko z młodymi dorosłymi mężczyznami w rezydencji biskupiej w Metuchen i Newark. (4)Wiadomym było, że McCarrick dzielił swoje łóżko z dorosłymi seminarzystami w domu na wybrzeżu New Jersey.

„Oskarżenia te zostały ogólnie podsumowane w liście od kard. Johna O’Connora, arcybiskupa Nowego Jorku,
28 października 1999 r. do Nuncjatury Apostolskiej, zaś sam Jan Paweł II dowiedział się o nich niewiele później”, czytamy w raporcie.

Jan Paweł II początkowo zdecydował o wycofaniu kandydatury McCarricka. Zmienił jednak zdanie, gdy 6 sierpnia 2000r.
McCarrick wysłał do bp. Stanisława Dziwisza list, w którym pisał, że nigdy nie miał stosunków seksualnych z nikim ani
nigdy nie dopuścił się wykorzystania seksualnego. List ten został przekazany papieżowi. Jan Paweł II McCarrickowi
uwierzył i ostatecznie wybrał go na metropolitę Waszyngtonu. A w 2001 r. podniósł do godności kardynała.

Nowy papież Benedykt XVI przedłużył kadencję McCarricka w Waszyngtonie o następne dwa lata. Ponieważ jednak
do Watykanu docierały kolejne informacje od jednej z ofiar duchownego, zwrócono się do McCarricka, by zrezygnował
ze stanowiska arcybiskupa Waszyngtonu. Benedykt XVI przyjął jego rezygnację w 2006 r.

W 2008 r. abp Carlo Maria Vigano zasugerował papieżowi rozpoczęcie śledztwa kanonicznego. Dochodzenia jednak
nie wszczęto, poproszono tylko McCarricka o „prowadzenie życia ukrytego, zaniechanie częstych spotkań publicznych
i zminimalizowanie podróży dla dobra Kościoła”. McCarrick kontynuował jednak działalność w USA, podróżował
po świecie, odwiedzał też Rzym.

Papież Franciszek początkowo nie widział potrzeby zmiany postępowania wobec McCarricka, „wierząc, że zarzuty zostały już przeanalizowane i odrzucone przez papieża Jana Pawła II, i wiedząc, że McCarrick działał aktywnie za pontyfikatu Benedykta XVI”.

Zareagował, gdy w 2018 r. nagłośniona została sprawa czynów pedofilskich, jakich McCarrick miał się dopuścić
na początku lat 70. w Nowym Jorku, a potem pojawiły się następne sygnały o wykorzystywaniu, w tym o napaści
seksualnej w konfesjonale. Kardynał najpierw otrzymał zakaz sprawowania posługi, a w lipcu 2018 r. papież przyjął
rezygnację McCarricka z godności kardynała. Proces kanoniczny zakończył się w lutym 2019 r. wydaniem
przez Kongregację Nauki Wiary dekretu, w którym uznano go za winnego czynów wobec nieletnich i dorosłych wraz
z obciążającą okolicznością wykorzystywania władzy. Na tej podstawie Franciszek wydalił byłego kardynała ze stanu
kapłańskiego

Źródła: www.vaticannews.va, Onet.pl

Fot. Jakub Ostałowski/Forum

https://www.tygodnikprzeglad.pl/cud-niepamieci-2

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.